Puste Gniazdo, Niespełnione Nadzieje: Samotność Matki w Polskich Realizmach
– Znowu nie odbierasz, Piotrze… – szepczę do telefonu, patrząc na migający ekran. W pokoju panuje cisza tak gęsta, że słyszę własny oddech. Kiedyś ten dom tętnił życiem – śmiechem dzieci, kłótniami o pilot do telewizora, zapachem świeżo upieczonego chleba. Teraz echo moich kroków odbija się od pustych ścian.
Siedzę przy kuchennym stole, dłonią przesuwam po starym obrusie. Zegar tyka nieubłaganie. Odkąd Ania i Piotr wyjechali – ona do Krakowa na studia, on do Gdańska za pracą – dom stał się dla mnie za duży. Każdego ranka budzę się z nadzieją, że usłyszę ich głosy, ale zamiast tego słyszę tylko szum lodówki i odległy dźwięk samochodów z ulicy.
– Mamo, musisz zrozumieć, że mam swoje życie – powiedziała Ania przez telefon kilka tygodni temu. – Nie mogę przyjeżdżać co weekend.
Wiem, że ma rację. Ale jak mam pogodzić się z tym, że już nie jestem potrzebna? Że moje dzieci mają własne światy, do których nie mam dostępu?
Czasem odwiedza mnie sąsiad, pan Andrzej. Starszy pan, wdowiec od kilku lat. Przynosi zakupy, pomaga z lekami. – Pani Mario, niech pani nie siedzi tak sama – mówi często. – Może pójdziemy na spacer?
Ale ja nie mam siły. Kolana bolą coraz bardziej, serce ściska tęsknota. Nawet Andrzej nie rozumie tej pustki.
Pamiętam dzień, kiedy Piotr wyjeżdżał. Stałam w progu z kubkiem kawy w ręku.
– Mamo, nie martw się. Będę dzwonił – obiecał, ściskając mnie na pożegnanie.
Ale telefony stają się coraz rzadsze. Czasem wysyła krótkiego SMS-a: „Wszystko OK”.
Ania… Z nią zawsze było trudniej. Zbuntowana, uparta. Ostatnia nasza rozmowa skończyła się kłótnią.
– Ty nigdy mnie nie rozumiałaś! – krzyczała przez telefon. – Wszystko musiało być po twojemu!
Nie wiem, kiedy straciłam z nią kontakt. Może wtedy, gdy po raz pierwszy powiedziała mi „nie”, a ja nie potrafiłam tego zaakceptować?
Wieczorami siadam w salonie i przeglądam stare albumy. Na zdjęciach uśmiechnięte twarze: Piotr z pierwszym rowerem, Ania w sukience komunijnej. Ja – młodsza o dwadzieścia lat, pełna energii i planów.
Czasem dzwonię do siostry.
– Marysia, musisz wyjść do ludzi – radzi mi Basia. – Zapisz się na Uniwersytet Trzeciego Wieku.
Ale ja nie chcę nowych znajomości. Chcę moich dzieci.
Wczoraj zadzwonił Andrzej.
– Pani Mario, może pójdziemy na cmentarz? Dziś rocznica śmierci mojej żony.
Zgodziłam się. Szliśmy powoli przez park, liście szeleściły pod stopami.
– Wie pani – zaczął cicho – czasem myślę, że gdyby nie te codzienne obowiązki, już dawno by mnie tu nie było.
Spojrzałam na niego ze zrozumieniem. Samotność potrafi być gorsza niż choroba.
Wieczorem zadzwoniła Ania.
– Mamo… przepraszam za ostatnią rozmowę. Dużo pracuję, jestem zmęczona.
– Rozumiem, kochanie – odpowiedziałam drżącym głosem. – Tylko czasem mi was brakuje.
– Wiem… Może przyjadę na święta?
Nadzieja rozbłysła we mnie jak płomień świecy.
Ale święta minęły bez niej. Przysłała tylko kartkę: „Przepraszam, musiałam zostać w pracy”.
Piotr zadzwonił w Nowy Rok.
– Mamo, wszystko u mnie dobrze. Poznałem kogoś…
Czułam radość i żal jednocześnie. On układa sobie życie, a ja stoję w miejscu.
Pewnego dnia znalazłam list od męża w starej szufladzie biurka. Zmarł nagle pięć lat temu na zawał serca. Pisał: „Marysiu, pamiętaj – dzieci kiedyś odejdą, ale ty musisz nauczyć się żyć dla siebie”.
Czy potrafię? Każdego dnia próbuję znaleźć sens w drobnych rzeczach: filiżance kawy na tarasie, rozmowie z Andrzejem o pogodzie, zapachu świeżego chleba pieczonego tylko dla siebie.
Czasem myślę o tym, co by było, gdybym inaczej wychowywała dzieci. Może mniej wymagań? Więcej czułości? Czy wtedy wracałyby częściej?
Wczoraj wieczorem usiadłam przy oknie i patrzyłam na światła miasta w oddali. Wzięłam telefon do ręki i napisałam Ani wiadomość: „Kocham cię. Zawsze będę czekać”.
Nie odpisała.
Dziś rano Andrzej przyniósł mi świeże bułki.
– Dziękuję – powiedziałam cicho.
– Pani Mario… życie jest krótkie. Trzeba łapać każdą chwilę.
Uśmiechnęłam się przez łzy.
Może jeszcze kiedyś usłyszę śmiech moich dzieci w tych ścianach? Może jeszcze wrócą?
A może powinnam nauczyć się być szczęśliwa sama ze sobą?
Czy ktoś z was też czeka na powrót bliskich? Jak radzicie sobie z samotnością?