Szare oczy ojca: Powrót po latach i cena wybaczenia
– Naprawdę nie pamiętałem, że to dziś twoje urodziny – powiedział, patrząc gdzieś ponad moją głową, jakby szukał na ścianie odpowiedzi, której nie potrafił mi dać.
Zacisnęłam dłonie na kubku kawy. Czułam, jak drżą mi palce – te same, które babcia zawsze porównywała do jego. Siedzieliśmy naprzeciwko siebie w zatłoczonej kawiarni na Nowym Świecie, a ja czułam się, jakbyśmy byli jedynymi ludźmi na świecie. Przez chwilę miałam ochotę wstać i wyjść, zostawić go z tym jego niepamiętaniem, z tą obojętnością, która bolała bardziej niż jakiekolwiek słowa.
Kiedy byłam mała, wszyscy mówili, że mam jego oczy. Szare, jak tafla jeziora, gdy niebo zbiera się do deszczu. Babcia powtarzała: „Jesteś cała po ojcu. Nawet palce masz jak on”. Przez długie lata to mi wystarczało. Bo nie miałam nic więcej. Ojciec odszedł, gdy miałam siedem lat. Nie pamiętam kłótni, żadnych dramatów. Po prostu pewnego dnia przestał wracać do domu. Mama tłumaczyła mi wtedy: „Tata musiał wyjechać za pracą”. Ale dzieci czują więcej niż dorośli chcą przyznać.
W podstawówce wymyślałam historie o tym, gdzie jest mój tata. Raz był marynarzem na statku płynącym do Ameryki, innym razem – tajnym agentem. Zazdrościłam koleżankom, które narzekały na swoich ojców: że krzyczą, że nie pozwalają wychodzić na podwórko po zmroku. Ja miałam tylko ciszę i zdjęcie w ramce na komodzie.
Mama nigdy nie mówiła źle o ojcu. Nawet wtedy, gdy wracała z pracy zmęczona i płakała w kuchni nad rachunkami. „Twój tata był dobrym człowiekiem”, powtarzała. Ale jej oczy mówiły coś innego – były pełne żalu i zawodu.
Pierwszy raz zobaczyłam go po latach przypadkiem. Wracałam z uczelni tramwajem i nagle go zobaczyłam – stał na przystanku przy Placu Bankowym. Zmienił się. Siwe włosy, głębsze zmarszczki wokół oczu. Ale te oczy… moje oczy… rozpoznałabym wszędzie.
Zanim zdążyłam się zastanowić, wysiadłam i podeszłam do niego.
– Cześć… tato? – powiedziałam cicho.
Spojrzał na mnie zaskoczony, przez chwilę jakby nie wiedział, kim jestem. Potem uśmiechnął się niepewnie.
– Ania? To ty?
Zaprosił mnie na kawę. Siedzieliśmy w tej kawiarni i próbowałam znaleźć w nim coś znajomego. On opowiadał o swoim życiu – o nowej żonie, synu, pracy w firmie budowlanej pod Warszawą. Słuchałam go jak obcego człowieka. W pewnym momencie zapytał:
– A co u twojej mamy?
– Dobrze – skłamałam.
Nie chciałam mówić mu o jej samotności, o tym, jak ciężko pracowała, żebyśmy miały co jeść. O tym, jak czasem wieczorami siadałyśmy razem na kanapie i oglądałyśmy stare zdjęcia z czasów, gdy jeszcze byliśmy rodziną.
Spotykaliśmy się jeszcze kilka razy. Za każdym razem czułam się coraz bardziej rozdarta. Z jednej strony chciałam go poznać, z drugiej – miałam mu za złe te wszystkie lata ciszy. Pewnego dnia zebrałam się na odwagę:
– Dlaczego odszedłeś?
Zamilkł na chwilę.
– To było trudne… Twoja mama i ja… już się nie dogadywaliśmy. Myślałem, że tak będzie lepiej dla wszystkich.
– Dla wszystkich? – powtórzyłam z goryczą.
Wzruszył ramionami.
– Byłem młody. Głupi. Bałem się odpowiedzialności.
Chciałam krzyczeć. Chciałam mu powiedzieć o wszystkich urodzinach bez niego, o komuniach i szkolnych przedstawieniach, na których zawsze byłam sama z mamą albo babcią. O tym, jak bolało mnie każde pytanie: „A gdzie twój tata?”
Zamiast tego zapytałam:
– Czy pamiętasz chociaż jeden mój urodzinowy dzień?
Spojrzał na mnie bezradnie.
– Nie pamiętałem, że to dziś twoje urodziny – powtórzył cicho.
Wyszłam z kawiarni i długo chodziłam po mieście bez celu. Warszawa była szara i zimna tego dnia. Ludzie mijali mnie obojętnie, a ja czułam się tak samo niewidzialna jak wtedy, gdy miałam siedem lat i czekałam przy oknie na powrót taty.
W domu mama spojrzała na mnie pytająco.
– Spotkałaś go?
Pokiwałam głową.
– I co?
– Nic… On już nie jest moim tatą – wyszeptałam i rozpłakałam się jak dziecko.
Mama przytuliła mnie mocno.
– Wiem, kochanie… Ale ty jesteś silniejsza niż myślisz.
Przez kolejne tygodnie próbowałam poukładać sobie wszystko w głowie. Zaczęły wracać wspomnienia – te dobre i te złe. Przypomniałam sobie zapach jego wody kolońskiej, śmiech podczas wspólnego pieczenia pierników przed świętami… Ale też długie wieczory pełne ciszy i napięcia między rodzicami.
Babcia mówiła kiedyś: „Ludzie odchodzą nie dlatego, że przestają kochać, tylko dlatego, że nie potrafią być razem”. Może miała rację? Może mój ojciec naprawdę nie umiał być ojcem?
Z czasem zaczęłam spotykać się z nim rzadziej. On dzwonił czasem przed świętami albo wysyłał SMS-a z życzeniami na imieniny. Nigdy nie zaproponował spotkania ze swoim nowym synem ani żoną. Jakby bał się mieszać dwa światy.
Pewnego dnia dostałam od niego list. Pisał w nim:
„Aniu,
Wiem, że zawiodłem jako ojciec. Nie potrafię cofnąć czasu ani naprawić tego wszystkiego, co zepsułem. Ale jeśli kiedyś będziesz chciała spróbować jeszcze raz… jestem.”
Czytałam ten list wiele razy. Próbowałam sobie wyobrazić nasze życie inaczej – z ojcem obecnym przy moim boku, wspierającym mnie w trudnych chwilach. Ale wiedziałam już wtedy, że nie da się wrócić do przeszłości.
Dziś mam trzydzieści lat i własną rodzinę. Mój mąż Marek jest zupełnie inny niż mój ojciec – obecny, czuły, odpowiedzialny. Czasem patrzę na naszą córkę Zosię i zastanawiam się, czy ona też będzie miała moje oczy… czy kiedyś zapyta mnie: „Mamo, dlaczego dziadek nigdy nas nie odwiedza?”
Czasem myślę o ojcu z żalem, czasem z obojętnością. Nauczyłam się wybaczać – jemu i sobie samej za to, że tak długo nosiłam w sobie gniew i tęsknotę.
Czy można naprawdę wybaczyć komuś taką pustkę? Czy można odbudować coś, czego nigdy tak naprawdę nie było?
A może najważniejsze to nauczyć się żyć z własnymi ranami i nie pozwolić im definiować całego życia?