Tata zauważył mnie dopiero po rozwodzie. Teraz nie daje mi oddychać.

– Znowu nie odbierasz telefonu, Martyna. Ile razy mam ci powtarzać, że musisz być bardziej odpowiedzialna? – głos taty rozbrzmiewał w słuchawce z tą samą nutą pretensji, którą pamiętałam z dzieciństwa. Tyle że wtedy nie dzwonił prawie wcale.

Patrzyłam przez okno na szare, listopadowe niebo nad Warszawą i czułam, jak narasta we mnie frustracja. Przez większość mojego życia tata był jak duch – obecny fizycznie, ale nieobecny duchem. W domu pojawiał się późno, rzucał krótkie „cześć” i zamykał się w swoim gabinecie. Mama mówiła, że jest zmęczony pracą, że musimy mu dać spokój. Więc dawałam.

Kiedy miałam dwanaście lat, rodzice zaczęli się kłócić coraz częściej. Tata wracał jeszcze później, mama płakała w kuchni. Ja uciekałam do swojego pokoju i słuchałam muzyki na słuchawkach, żeby nie słyszeć ich krzyków. Wtedy już wiedziałam, że coś się kończy, ale nie rozumiałam jeszcze, jak bardzo to zmieni moje życie.

Rozwód był szybki i cichy. Tata wyprowadził się do mieszkania na Mokotowie, a ja zostałam z mamą na Ursynowie. Przez pierwsze miesiące widywaliśmy się rzadko – raz na dwa tygodnie, czasem rzadziej. Spotkania były niezręczne. Siedzieliśmy naprzeciwko siebie w kawiarni albo szliśmy do kina. On zadawał pytania o szkołę, ja odpowiadałam jednym słowem. Czułam się przy nim jak przy obcym człowieku.

A potem coś się zmieniło. Może tata poczuł wyrzuty sumienia, może ktoś mu powiedział, że powinien być lepszym ojcem. Zaczął dzwonić codziennie. Pisał wiadomości: „Jak minął dzień?”, „Zjadłaś coś?”, „Masz wszystko do szkoły?”. Na początku było to nawet miłe – przez chwilę poczułam się ważna. Ale szybko zrozumiałam, że nie potrafię z nim rozmawiać. Nie wiedziałam, co mu powiedzieć. Przez tyle lat nie był zainteresowany moim życiem, a teraz chciał wiedzieć wszystko.

Pewnego dnia przyszedł do mnie do szkoły bez zapowiedzi. Stał pod bramą z torbą pełną zakupów – owoce, soki, jakieś zdrowe przekąski. Koledzy patrzyli na mnie z rozbawieniem.
– Martyna, twój tata to chyba myśli, że masz pięć lat – rzuciła Ola.
Poczułam wstyd i złość jednocześnie.

W domu mama tylko wzruszyła ramionami.
– On się stara – powiedziała cicho.
– Ale dlaczego dopiero teraz? – wybuchłam. – Gdzie był przez te wszystkie lata?
Mama spojrzała na mnie smutno.
– Czasem ludzie budzą się za późno.

Z czasem tata zaczął być coraz bardziej nachalny. Chciał wiedzieć, gdzie jestem, z kim wychodzę, o której wrócę. Gdy nie odbierałam telefonu przez godzinę, dzwonił do mamy albo do moich znajomych. Czułam się osaczona.

Pewnego wieczoru przyszłam do niego na weekend. Siedzieliśmy przy stole i jedliśmy kolację w milczeniu. W końcu tata odłożył widelec i spojrzał na mnie poważnie.
– Martyna, dlaczego tak trudno nam się dogadać? Przecież jestem twoim ojcem.
Zacisnęłam dłonie na kolanach.
– Może dlatego, że przez większość życia byłeś tylko kimś w tle? – odpowiedziałam cicho.
Tata spuścił wzrok.
– Wiem, zawaliłem… Ale chcę to naprawić.
– Nie da się naprawić czegoś, czego nigdy nie było – wyszeptałam.

Po tej rozmowie przez kilka dni nie odzywaliśmy się do siebie wcale. Czułam ulgę i jednocześnie żal. Wiedziałam, że tata naprawdę się stara – tylko że ja już nie potrafiłam mu zaufać ani go pokochać tak po prostu. Był dla mnie jak daleki krewny, który nagle postanowił wejść z butami w moje życie.

W szkole zaczęły się problemy – przestałam się uczyć, zamknęłam się w sobie. Mama próbowała ze mną rozmawiać, ale ja byłam coraz bardziej rozdrażniona i smutna. Czułam się rozdarta między dwoma światami: jednym pełnym ciszy i smutku u mamy, drugim pełnym niezręczności i nadopiekuńczości u taty.

Pewnego dnia tata przyszedł do nas bez zapowiedzi. Wszedł do mieszkania z bukietem kwiatów dla mamy i pudełkiem moich ulubionych czekoladek.
– Chciałem porozmawiać – powiedział niepewnie.
Usiedliśmy wszyscy przy stole. Tata mówił długo o tym, jak bardzo żałuje swoich błędów, jak bardzo chce być częścią mojego życia. Mama słuchała w milczeniu, ja patrzyłam w okno.
– Martyna… czy możesz mi wybaczyć? – zapytał cicho.
Nie odpowiedziałam od razu. W głowie kłębiły mi się myśli: czy można wybaczyć komuś za brak obecności? Czy można odbudować coś, czego nigdy nie było?

Od tamtej pory nasze relacje są… dziwne. Tata nadal stara się być obecny – czasem za bardzo. Ja nadal czuję dystans i nie potrafię mu zaufać. Czasem myślę o tym wszystkim i zastanawiam się: czy naprawdę można nadrobić stracony czas? Czy relacje rodzinne mają termin ważności? Może są rzeczy, których po prostu nie da się naprawić…