Teściowa doprowadziła do rozwodu, teraz błaga o powrót syna. Już za późno

– Sylwia, nie przesadzaj, mama tylko chce dobrze – usłyszałam po raz setny od Krzysztofa, kiedy wrócił z pracy i rzucił klucze na stół. W jego głosie nie było już nawet cienia zrozumienia. Byłam zmęczona, roztrzęsiona i miałam ochotę krzyczeć. Znowu. Bo ile razy można tłumaczyć dorosłemu mężczyźnie, że jego matka nie ma prawa decydować o naszym życiu?

Mam na imię Sylwia, mam trzydzieści dwa lata i właśnie zakończył się jeden z najboleśniejszych etapów w moim życiu — rozwód z mężem. Nazywał się Krzysztof. Byliśmy małżeństwem nieco ponad trzy lata i, szczerze mówiąc, nie były to najłatwiejsze lata. Przyczyną naszych kłótni, uraz i ostatecznego rozpadu wcale nie był Krzysztof. Tylko jego matka, Halina Stanisławówna.

Pamiętam dzień naszego ślubu. Byłam szczęśliwa, zakochana i pełna nadziei. Krzysztof był czuły, opiekuńczy, a ja wierzyłam, że razem pokonamy wszystko. Halina już wtedy patrzyła na mnie z góry, jakbym była intruzem w jej idealnym świecie. „Taka młoda, a już chce się ustawić” — usłyszałam przypadkiem w kuchni, kiedy rozmawiała z ciotką. Próbowałam to zignorować. Przecież to tylko stres przed ślubem, mówiłam sobie.

Ale to nie był stres. To był początek piekła.

Halina mieszkała pięć minut od nas i pojawiała się w naszym mieszkaniu bez zapowiedzi. Wchodziła jak do siebie, przestawiała rzeczy w kuchni, krytykowała mój sposób gotowania („U nas w domu nigdy się tak nie przypalało!”), a nawet poprawiała firanki w salonie. Krzysztof? Uważał to za normalne. „Mama chce pomóc” – powtarzał.

Z czasem zaczęła podważać każdą moją decyzję. Kiedy chciałam wrócić do pracy po urlopie macierzyńskim, Halina była pierwszą osobą, która wyraziła sprzeciw. „Dziecko potrzebuje matki! A kto będzie gotował Krzysiowi obiady?” – pytała teatralnie. Krzysztof milczał albo przytakiwał jej półgębkiem.

Najgorsze były święta. Halina zawsze musiała być w centrum uwagi. Kiedy raz zaproponowałam, żebyśmy Wigilię spędzili u moich rodziców, zrobiła awanturę na cały blok. „Chcesz mi zabrać syna?!” – krzyczała przez telefon tak głośno, że sąsiadka z dołu przyszła zapytać, czy wszystko w porządku.

Przez długi czas próbowałam być dyplomatką. Uśmiechałam się przez łzy, tłumaczyłam Krzysztofowi, że potrzebujemy prywatności, że chcę być dla niego partnerką, a nie dodatkiem do jego mamy. On jednak coraz bardziej zamykał się w sobie i uciekał do pracy albo do kolegów.

Pewnego dnia Halina przyszła do nas z walizką i oświadczyła, że zostaje na kilka dni, bo „źle się czuje”. Z tych kilku dni zrobiły się dwa miesiące. W tym czasie przejęła kontrolę nad naszym domem: decydowała co jemy na obiad, jak wychowujemy córkę i gdzie spędzamy weekendy. Czułam się jak gość we własnym mieszkaniu.

Zaczęłam mieć ataki paniki. Nie spałam po nocach. Moja córka Zosia pytała: „Mamo, dlaczego babcia jest zawsze smutna i krzyczy na ciebie?” Nie umiałam jej odpowiedzieć.

W końcu zebrałam się na odwagę i postawiłam sprawę jasno: „Albo twoja mama wraca do siebie i zaczynamy żyć po swojemu, albo ja odchodzę”. Krzysztof spojrzał na mnie z wyrzutem: „Nie możesz mnie stawiać przed takim wyborem”.

Wtedy zrozumiałam, że już wybrał.

Rozwód był bolesny i upokarzający. Halina przyszła na każdą rozprawę i patrzyła na mnie z triumfem w oczach. „Mówiłam ci, że ona cię zostawi” – szepnęła Krzysztofowi na korytarzu sądu. On nawet nie spojrzał mi w oczy.

Po wszystkim próbowałam poukładać życie od nowa. Zosia została ze mną. Przez pierwsze miesiące płakałam co noc, obwiniałam się o wszystko – czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy powinnam była bardziej walczyć o nasze małżeństwo? Ale potem przyszło ukojenie. Zaczęłam oddychać pełną piersią.

Minął rok od rozwodu. Pewnego dnia zadzwoniła do mnie Halina. Jej głos był inny – słaby, drżący.

– Sylwia… czy mogę porozmawiać?

Nie wiedziałam, czego chce. Przez chwilę miałam ochotę rzucić słuchawką.

– Krzysiek… on się ode mnie odsunął – zaczęła płakać. – Nie odbiera telefonów… Nie przyjeżdża… Proszę cię… Pomóż mi go odzyskać…

Zatkało mnie. Przez tyle lat robiła wszystko, żeby nas rozdzielić, a teraz błaga o pomoc? Poczułam coś dziwnego – współczucie? Złość? Może jedno i drugie.

– Przykro mi, pani Halino – odpowiedziałam spokojnie. – Ale ja już nie mogę nic zrobić.

Odłożyłam słuchawkę i spojrzałam na Zosię bawiącą się w pokoju.

Czy naprawdę musimy poświęcać własne szczęście dla cudzych oczekiwań? Czy warto walczyć o kogoś, kto nigdy nie potrafił postawić nas na pierwszym miejscu?

Czasem myślę: co by było, gdyby Krzysztof miał odwagę powiedzieć „dość”? Ale wiem jedno – teraz jestem wolna i już nigdy nie pozwolę nikomu decydować za mnie.