„Teściowa karmiła moje dziecko jedzeniem ze śmietnika”: Historia, która zmieniła moje życie
– Mamo, co ty robisz?! – mój głos rozbrzmiał w kuchni jak strzał. Stałam w progu, z kluczami jeszcze w dłoni, patrząc na teściową, która właśnie wyciągała z reklamówki spleśniały chleb i układała go na talerzyku przed moim trzyletnim synkiem, Antosiem.
Teściowa spojrzała na mnie z wyrzutem, jakby to ja zrobiłam coś złego. – Dziecko, nie przesadzaj. Kiedyś się tak nie marnowało jedzenia. To tylko trochę twarde, a Antoś lubi chrupać – powiedziała, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie.
Poczułam, jak krew odpływa mi z twarzy. Przez chwilę nie mogłam się ruszyć. W głowie miałam mętlik: czy dobrze widzę? Czy naprawdę moja teściowa karmi mojego synka czymś, co wyjęła ze śmietnika? Przecież to nie może być prawda! Ale zapach stęchlizny i widok zielonych plam na chlebie nie pozostawiały złudzeń.
– Mamo, zabierz to od niego! – krzyknęłam i podbiegłam do stołu. Antoś patrzył na mnie zdziwiony, z kawałkiem chleba w rączce. Zabrałam mu go natychmiast i przytuliłam mocno.
Teściowa wzruszyła ramionami. – Przesadzasz, Marto. Ja tak robiłam całe życie i żyję. Szkoda pieniędzy na nowe jedzenie, skoro można jeszcze coś wykorzystać.
Wybiegłam z kuchni z Antosiem na rękach. Serce waliło mi jak młotem. Zadzwoniłam do Sławka, mojego męża. Odebrał po kilku sygnałach.
– Sławek, wracaj natychmiast do domu. Twoja mama… ona… ona karmiła Antosia spleśniałym chlebem! – głos mi się łamał.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– Marta, na pewno? Może przesadzasz? Mama czasem przesadza z oszczędzaniem, ale żeby aż tak… – próbował mnie uspokoić.
– Przyjedź i sam zobacz! – rzuciłam przez łzy.
Kiedy Sławek wrócił do domu, teściowa już siedziała w salonie i oglądała telewizję, jakby nic się nie stało. Ja siedziałam z Antosiem w sypialni i próbowałam go uspokoić. Czułam się zdradzona i upokorzona. Przecież ufałam jej! Zostawiałam jej moje dziecko pod opieką, bo musiałam wrócić do pracy po urlopie macierzyńskim. Myślałam, że jest odpowiedzialna… A teraz?
Wieczorem usiedliśmy we trójkę przy stole. Sławek próbował rozładować napięcie żartami, ale ja nie miałam ochoty na śmiech.
– Mamo, dlaczego dałaś Antosiowi spleśniały chleb? – zapytał w końcu poważnie.
Teściowa spojrzała na niego z oburzeniem. – Bo szkoda wyrzucać! Wy młodzi nie wiecie, co to bieda! Za moich czasów nic się nie marnowało. A ten chleb był jeszcze dobry!
– Ale to nie jest zdrowe dla dziecka! – powiedziałam drżącym głosem. – Antoś mógł się rozchorować!
– Przesadzasz – machnęła ręką teściowa. – Wyolbrzymiasz wszystko.
Sławek spojrzał na mnie bezradnie. Wiedziałam, że jest mu trudno stanąć po którejkolwiek stronie. Zawsze był blisko z matką, odkąd jego ojciec odszedł, kiedy Sławek miał dziesięć lat. Ale teraz chodziło o nasze dziecko.
Nie spałam tej nocy prawie wcale. W głowie kłębiły mi się myśli: co jeszcze mogło się wydarzyć pod moją nieobecność? Czy mogę jej jeszcze zaufać? Czy Sławek mnie poprze?
Rano podjęłam decyzję. Spakowałam kilka rzeczy Antosia i swoje ubrania do torby podróżnej. Kiedy Sławek wyszedł z łazienki, stałam już w przedpokoju.
– Wyjeżdżam do mamy – powiedziałam cicho. – Nie zostawię Antosia pod opieką twojej mamy ani minuty dłużej.
Sławek patrzył na mnie zszokowany.
– Marta… proszę cię… To chyba przesada?
– Nie! – przerwałam mu stanowczo. – Albo twoja mama przestaje zajmować się naszym dzieckiem i ty to jej jasno powiesz, albo… albo nie wrócę do tego domu.
Widziałam w jego oczach strach i bezradność. Wiedziałam, że stawiam go pod ścianą, ale nie miałam wyboru.
U mamy poczułam ulgę i spokój. Wreszcie mogłam spokojnie zasnąć, wiedząc, że Antoś jest bezpieczny. Ale czułam też żal i gniew: dlaczego musiałam wybierać między mężem a bezpieczeństwem własnego dziecka?
Sławek dzwonił codziennie. Prosił o rozmowę, tłumaczył się, próbował przekonać mnie do powrotu.
– Marta, mama obiecała, że już nigdy więcej… Może przesadziła z oszczędzaniem, ale przecież ją znasz…
– Sławek – przerwałam mu – to nie jest kwestia oszczędzania. To kwestia odpowiedzialności i zaufania. Nie mogę ryzykować zdrowiem naszego dziecka.
Minęły dwa tygodnie zanim Sławek zebrał się na odwagę i porozmawiał poważnie ze swoją matką. Wiem to od niego: była awantura, łzy i krzyki. Teściowa poczuła się urażona i przez kilka dni nie odzywała się do nikogo.
W końcu Sławek przyjechał do mnie do mamy.
– Marta… Przepraszam cię za wszystko. Mama już nie będzie zajmować się Antosiem. Wynajmiemy opiekunkę albo ty wrócisz do pracy później… Proszę cię, wróć do domu.
Patrzyłam na niego długo w milczeniu. Widziałam w jego oczach zmęczenie i smutek. Wiedziałam jednak, że zrobił to dla nas – dla mnie i dla Antosia.
Wróciłam do domu po trzech tygodniach rozłąki. Teściowa unikała mnie przez długi czas, a atmosfera była napięta jak nigdy wcześniej. Ale wiedziałam jedno: zrobiłam to, co musiałam zrobić jako matka.
Czasami zastanawiam się: czy mogłam postąpić inaczej? Czy rodzina zawsze musi być polem walki o zasady i wartości? Może są rzeczy ważniejsze niż święty spokój… Ale czy cena za bezpieczeństwo dziecka może być zbyt wysoka?