Teściowa, która nie oddała syna: trzy lata małżeństwa i ani dnia spokoju
— Krzysiu, znowu dzwoniła twoja mama. — Mój głos drżał, gdy wypowiadałam te słowa, choć starałam się brzmieć spokojnie. Krzysztof spojrzał na mnie z lekkim zniecierpliwieniem, jakby nie rozumiał, dlaczego to dla mnie problem. — I co z tego? — rzucił, nie odrywając wzroku od ekranu telefonu. — Przecież to tylko rozmowa.
Tylko rozmowa. Dla niego. Dla mnie — kolejny sygnał, że nasza rodzina nigdy nie będzie miała szansy na normalność. Mam na imię Kinga, mam dwadzieścia dziewięć lat i od trzech lat jestem żoną Krzysztofa. Razem wychowujemy naszą córeczkę Zosię, która jest całym moim światem. Ale od dnia ślubu czuję się jak intruz we własnym domu. Wszystko przez moją teściową, panią Grażynę.
Pamiętam dzień naszego ślubu. Grażyna patrzyła na mnie z uśmiechem, który nie sięgał oczu. Wtedy jeszcze nie rozumiałam, co kryje się za tym spojrzeniem. Myślałam naiwnie, że z czasem się do mnie przekona, że zaakceptuje mnie jako żonę swojego syna. Myliłam się. Już w trakcie wesela usłyszałam od niej pierwszą kąśliwą uwagę: — Mam nadzieję, że wiesz, jak gotować rosół po naszemu?
Od tamtej pory jej obecność stała się cieniem na każdym naszym szczęśliwym momencie. Wtrącała się we wszystko: od wyboru firanek w salonie po sposób karmienia Zosi. — Kingo, dziecko powinno spać na brzuchu, tak zawsze robiłam z Krzysiem — powtarzała uparcie, ignorując moje tłumaczenia i zalecenia lekarza. Kiedy próbowałam delikatnie wyznaczyć granice, obrażała się teatralnie i dzwoniła do Krzysztofa z pretensjami.
Najgorsze było to, że Krzysztof nie widział problemu. — Mama chce dobrze — powtarzał jak mantrę. Czasem miałam wrażenie, że jestem dla niego mniej ważna niż ona. Kiedyś podczas kłótni wykrzyczałam mu w twarz: — Czy ty w ogóle widzisz, jak ona nami manipuluje? — Ale on tylko wzruszył ramionami i wyszedł z pokoju.
Grażyna potrafiła zadzwonić o szóstej rano w niedzielę tylko po to, żeby zapytać, czy Zosia ma czapeczkę na spacerze. Potrafiła przyjechać bez zapowiedzi i przestawiać rzeczy w kuchni „po swojemu”, bo „tak jest lepiej”. Kiedy próbowałam protestować, patrzyła na mnie z politowaniem i mówiła: — Ty jeszcze nic nie wiesz o życiu.
Czułam się coraz bardziej osamotniona. Moja własna mama mieszkała daleko i mogłam liczyć tylko na telefoniczne wsparcie. Przyjaciółki mówiły: — Musisz postawić granice! Ale jak postawić granice komuś, kto nie uznaje żadnych zasad poza swoimi?
Pewnego dnia Grażyna przyszła do nas z torbą pełną jedzenia i zaczęła gotować obiad bez pytania. Gdy weszłam do kuchni, poczułam zapach przypalonego mięsa i usłyszałam jej głos: — Kingo, ty naprawdę nie umiesz gotować schabowego? Krzysiek zawsze lubił mój.
Poczułam łzy pod powiekami. Chciałam wybiec z domu, krzyczeć, uciec gdziekolwiek. Ale zostałam. Dla Zosi. Dla siebie. Tylko czy to miało sens?
Wieczorem usiadłam z Krzysztofem przy stole. — Musimy porozmawiać — zaczęłam cicho. — Twoja mama przekracza granice. Nie mogę tak żyć.
Spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem. — Przesadzasz. Mama jest sama, potrzebuje nas.
— A ja? Ja też cię potrzebuję! — głos mi się załamał.
Przez chwilę milczeliśmy oboje. Wtedy Zosia zaczęła płakać w swoim pokoju i rozmowa się urwała.
Z czasem zaczęłam unikać spotkań z Grażyną. Wymyślałam wymówki, byle tylko nie musieć słuchać jej uwag i krytyki. Ale ona była coraz bardziej nachalna. Pewnego dnia przyszła do przedszkola po Zosię bez mojej zgody i zabrała ją do siebie „na chwilkę”. Kiedy zadzwoniłam przerażona do Krzysztofa, usłyszałam tylko: — Mama chciała pomóc.
Czułam się jak postać drugoplanowa we własnym życiu. Moje potrzeby były nieważne, moje zdanie ignorowane.
W końcu zebrałam się na odwagę i pojechałam do Grażyny sama. Drżały mi ręce, gdy dzwoniłam do jej drzwi.
— Kingo? Co się stało? — zapytała z udawaną troską.
— Musimy porozmawiać — powiedziałam stanowczo. — Proszę pani, proszę szanować nasze granice. To ja jestem żoną Krzysztofa i matką Zosi.
Popatrzyła na mnie długo, a potem wybuchła śmiechem.
— Myślisz, że możesz mi zabrać syna? On zawsze będzie mój!
Wyszłam stamtąd z poczuciem klęski i bezsilności.
Od tamtej pory próbuję żyć najlepiej jak potrafię. Dla Zosi staram się być silna i spokojna, choć w środku czuję się rozdarta na tysiąc kawałków.
Czasem patrzę na Krzysztofa i zastanawiam się: czy on kiedyś zrozumie? Czy rodzina to naprawdę tylko więzy krwi? Czy można być szczęśliwym w cieniu czyjejś obsesyjnej miłości?
A może to ja powinnam odejść? Ilu ludzi żyje w takich rodzinnych układach? Ilu z nas boi się powiedzieć „dość”?