Teściowa zabierała wszystko, nawet czajnik! Moja walka o własne życie
– Nie rozumiem, dlaczego musisz mieć ten czajnik tutaj, skoro u mnie w kuchni jest lepszy – powiedziała teściowa, stojąc w progu naszego mieszkania z rękami skrzyżowanymi na piersi. Jej wzrok był chłodny, a ton głosu nie znosił sprzeciwu. Stałam przy blacie, ściskając w dłoni filiżankę, jakby miała mnie ochronić przed kolejnym atakiem.
– Mamo, to nasz czajnik – próbował łagodnie tłumaczyć Tomek, mój mąż. – Kupiliśmy go razem z Kasią.
Ale ona już nie słuchała. Przeszła przez kuchnię jak burza, otworzyła szafkę i zaczęła wyjmować nasze rzeczy: kubki, talerze, nawet stary durszlak po mojej babci. – To wszystko powinno być u mnie. Wy nie macie miejsca – rzuciła przez ramię.
Wtedy po raz pierwszy poczułam, że tracę grunt pod nogami. Przez pierwsze miesiące po ślubie próbowałam być miła, ustępować, tłumaczyć sobie, że to tylko chwilowe. Że ona chce dobrze. Ale z każdym kolejnym tygodniem jej obecność stawała się coraz bardziej przytłaczająca. Wchodziła do nas bez pukania, przestawiała meble, robiła zakupy i zostawiała paragony na stole z dopiskiem: „Oddać”.
Pamiętam dzień, kiedy wróciłam z pracy i zobaczyłam ją w naszej sypialni. Stała przy szafie i przeglądała moje ubrania. – Te sukienki są za krótkie – powiedziała z dezaprobatą. – Powinnaś ubierać się skromniej, jesteś już żoną mojego syna.
Zamarłam. Chciałam krzyczeć, ale głos ugrzązł mi w gardle. Tomek próbował interweniować, ale zawsze kończyło się na tym samym: „To moja matka, nie chcę jej ranić”.
Z czasem zaczęłam czuć się jak gość we własnym domu. Każda decyzja – od wyboru firanek po to, co jemy na obiad – musiała być z nią konsultowana. Gdy raz ugotowałam zupę pomidorową na własny sposób, usłyszałam: – U mnie w domu tak się nie gotuje. Tomek lubi inaczej.
Najgorsze były święta. W Wigilię przyszła do nas z własnym barszczem i uszkami, po czym wyrzuciła moje do kosza. – Nie będziemy jeść byle czego – powiedziała głośno przy stole, patrząc na mnie z góry.
Moja mama siedziała wtedy cicho w kącie, próbując nie patrzeć mi w oczy. Po kolacji płakałyśmy razem w łazience.
W końcu przyszedł dzień, kiedy nie wytrzymałam. Był piątek wieczór, Tomek wrócił późno z pracy. Siedziałam na kanapie z podkulonymi nogami i czekałam na niego jak na wybawienie.
– Tomek, musimy porozmawiać – zaczęłam drżącym głosem.
– Znowu chodzi o mamę? – westchnął ciężko.
– Ona zabiera nam wszystko. Nawet czajnik! Nie mam już siły walczyć o każdy talerz czy firankę. To jest nasze życie! – łzy napłynęły mi do oczu.
Tomek milczał długo. W końcu powiedział: – Spróbuję z nią porozmawiać.
Ale rozmowa nic nie dała. Następnego dnia teściowa przyszła jeszcze wcześniej niż zwykle. Zastała mnie w kuchni i bez słowa zaczęła pakować nasze rzeczy do reklamówek.
– Co pani robi?! – zapytałam drżącym głosem.
– Zabieram to, co moje – odpowiedziała chłodno.
Wtedy coś we mnie pękło. – Proszę wyjść z mojego domu! – krzyknęłam pierwszy raz w życiu tak głośno.
Zrobiła krok w moją stronę, spojrzała mi prosto w oczy i powiedziała: – Jeszcze pożałujesz.
Tomek wrócił do domu godzinę później i zastał mnie zapłakaną na podłodze wśród pustych szafek. Próbował mnie pocieszyć, ale byłam już zdecydowana.
– Albo ona przestaje tu przychodzić bez zaproszenia, albo ja odchodzę – powiedziałam spokojnie.
To był punkt zwrotny. Przez kilka dni panowała cisza. Teściowa nie pojawiała się u nas, ale dzwoniła do Tomka codziennie po kilka razy. Słyszałam ich rozmowy przez drzwi: „Jak ona mogła mi to zrobić? To ja cię wychowałam!”
Tomek zaczął się zmieniać. Był coraz bardziej rozdrażniony, zamykał się w sobie. Czułam się winna. Czy naprawdę miałam prawo żądać od niego wyboru między mną a matką?
Pewnego wieczoru usiedliśmy razem przy stole.
– Kocham cię – powiedział cicho. – Ale nie mogę zerwać kontaktu z mamą.
– Nie chcę tego od ciebie – odpowiedziałam łamiącym się głosem. – Chcę tylko mieć własny dom i własne życie.
Zdecydowaliśmy się na terapię dla par. To była trudna decyzja, ale jedyna możliwa. Na sesjach u pani psycholog uczyliśmy się stawiać granice i rozmawiać o swoich potrzebach bez poczucia winy.
Teściowa długo nie mogła tego zaakceptować. Przez kilka miesięcy nie odzywała się do mnie ani słowem. Ale powoli zaczęło się zmieniać. Zrozumiała, że jeśli chce mieć syna w swoim życiu, musi zaakceptować nasze zasady.
Dziś wiem jedno: gdybym wtedy nie postawiła granic, straciłabym siebie i swoje małżeństwo. Nadal boję się czasem jej wizyt i tego chłodnego spojrzenia, ale już wiem, że mam prawo do własnego życia.
Czasem patrzę na Tomka i zastanawiam się: czy naprawdę można kochać kogoś i jednocześnie walczyć o siebie? Czy każda rodzina musi przejść przez taki kryzys? Może to właśnie cena wolności…