Teściowa zabrała wszystko – nawet czajnik! Rodzinna burza za zamkniętymi drzwiami
— Maria, nie przesadzaj, mama tylko pożyczyła ten czajnik — usłyszałam głos Piotra zza kuchennego stołu. Stałam w pustej kuchni, wpatrując się w miejsce, gdzie jeszcze wczoraj stał nasz stary, wysłużony czajnik. Obok brakowało kilku garnków, talerzy i nawet tej śmiesznej filiżanki z napisem „Najlepsza Żona”, którą dostałam od Piotra na pierwszą rocznicę ślubu. Czułam, jak narasta we mnie złość i bezradność.
— Pożyczyła? Piotrze, ona zabrała nawet nasze ręczniki! — mój głos drżał, a łzy cisnęły się do oczu. — Czy ty tego nie widzisz? To już nie jest pożyczanie. To jest… to jest jakbyśmy tu nie mieszkali!
Piotr spuścił wzrok. Wiedziałam, że nie powie nic więcej. Zawsze tak było. Jego mama, Jadwiga, miała klucz do naszego mieszkania „na wszelki wypadek”. W praktyce oznaczało to, że pojawiała się kiedy chciała, przestawiała rzeczy, wyrzucała moje kosmetyki i przynosiła swoje stare zasłony. A teraz… teraz po prostu zabrała wszystko.
Pamiętam pierwszy raz, kiedy poczułam się naprawdę obco w swoim domu. To było kilka miesięcy po ślubie. Wracam z pracy, zmęczona po całym dniu, a w salonie siedzi Jadwiga i przegląda moje dokumenty. — O, Maria, nie wiedziałam, że masz tyle rachunków do zapłacenia — rzuciła z przekąsem. Piotr tylko się uśmiechnął i zaproponował jej herbatę. Wtedy jeszcze myślałam, że to minie.
Ale nie minęło. Z tygodnia na tydzień Jadwiga coraz bardziej przejmowała kontrolę nad naszym życiem. Przynosiła swoje stare meble i kazała nam wyrzucać nasze. — Te twoje są takie nijakie, Maria — mówiła z uśmiechem. — Mój syn zasługuje na coś lepszego.
Próbowałam rozmawiać z Piotrem. — To moja mama — powtarzał. — Nie chcę jej ranić. Przecież ona chce dobrze.
Ale czy naprawdę chciała dobrze? Czy może po prostu nie potrafiła zaakceptować faktu, że jej syn ma własną rodzinę?
Pewnego dnia wróciłam do domu wcześniej niż zwykle. Wchodzę do kuchni, a tam Jadwiga pakuje nasze rzeczy do wielkiej torby.
— Co pani robi?! — zapytałam z niedowierzaniem.
— Och, Maria, te rzeczy tylko się kurzą. U mnie w domu będą bardziej potrzebne. Poza tym ty i tak nie umiesz gotować na tych garnkach — odpowiedziała spokojnie.
Nie wytrzymałam. Wybiegłam z mieszkania i przez godzinę chodziłam bez celu po osiedlu. Czułam się jak dziecko, któremu ktoś zabrał ulubioną zabawkę. Jak żona, która nie ma prawa głosu we własnym domu.
Wieczorem próbowałam jeszcze raz porozmawiać z Piotrem.
— Piotrze, musisz coś zrobić. To nasz dom! — powiedziałam cicho.
— Maria… ona jest sama od śmierci taty. Nie chcę jej zostawiać samej — tłumaczył się.
— Ale zostawiasz mnie samą! — krzyknęłam przez łzy.
Przez kolejne tygodnie sytuacja tylko się pogarszała. Jadwiga przychodziła coraz częściej, a ja czułam się coraz bardziej niewidzialna. Przestałam zapraszać znajomych, bo wstydziłam się tego, co dzieje się w naszym domu. Nawet moja mama zauważyła zmianę we mnie.
— Mario, co się dzieje? Wyglądasz na zmęczoną — zapytała pewnego dnia przez telefon.
— Nic takiego, mamo… Po prostu dużo pracy — skłamałam.
Ale pewnego dnia coś we mnie pękło. Był piątek wieczór. Wróciłam do domu i zobaczyłam Jadwigę siedzącą na moim ulubionym fotelu z filiżanką herbaty (oczywiście z tej mojej „Najlepszej Żony”).
— Maria, powinnaś częściej sprzątać. Zobacz ile kurzu pod kanapą — powiedziała z wyższością.
Wtedy poczułam, że już dłużej tak nie mogę.
— Proszę wyjść z mojego domu — powiedziałam spokojnie, choć serce waliło mi jak oszalałe.
Jadwiga spojrzała na mnie z niedowierzaniem.
— Co ty mówisz? To dom mojego syna!
— To NASZ dom! I proszę go szanować! — odpowiedziałam stanowczo.
Piotr wszedł do pokoju akurat w tym momencie. Spojrzał na mnie i na swoją matkę. Przez chwilę milczał, a potem powiedział:
— Mamo… Maria ma rację. Musisz nas zostawić w spokoju.
Jadwiga wybiegła z mieszkania trzaskając drzwiami. Piotr usiadł obok mnie i przez długi czas milczeliśmy.
Nie było łatwo po tym wszystkim odbudować nasze życie. Przez wiele tygodni Piotr był zamknięty w sobie. Ja też miałam żal do niego za to, że tak długo pozwalał swojej matce na wszystko. Ale zaczęliśmy rozmawiać. O naszych granicach, o tym czego potrzebujemy od siebie nawzajem i od rodziny.
Dziś wiem jedno: czasem trzeba zawalczyć o siebie nawet wtedy, gdy wydaje się to niemożliwe. Bo jeśli nie postawimy granic innym ludziom – nawet najbliższym – to oni przekroczą je bez skrupułów.
Czy można kochać rodzinę i jednocześnie bronić własnej przestrzeni? Czy kompromis zawsze jest możliwy? Czasem zastanawiam się: ile kobiet w Polsce czuje się dziś tak samo jak ja wtedy – niewidzialnych we własnym domu?