To, co uważałem za słuszne – Historia rozpadu mojej polskiej rodziny przez własne decyzje

– Nie wierzę, że to naprawdę mówisz, Piotr! – krzyknęła moja żona, Małgorzata, a jej głos odbił się echem od ścian naszego mieszkania na warszawskim Mokotowie. Stała w drzwiach kuchni, z oczami pełnymi łez i gniewu. Ja stałem naprzeciw niej, zaciśnięte pięści w kieszeniach, próbując nie wybuchnąć.

– Muszę to zrobić, Małgosiu. Nie mogę dłużej żyć w kłamstwie – odpowiedziałem cicho, ale stanowczo. W środku czułem się jak rozszarpywany przez dwa wilki: jeden szeptał mi do ucha o obowiązku wobec rodziny, drugi krzyczał o prawie do własnego szczęścia.

Od miesięcy wiedziałem, że coś jest nie tak. Nasze rozmowy były coraz krótsze, spojrzenia coraz chłodniejsze. Dzieci – Ania i Michał – zamykały się w swoich pokojach, uciekając przed napiętą atmosferą. Praca w korporacji wykańczała mnie psychicznie, a Małgorzata coraz częściej zostawała po godzinach w szkole, gdzie uczyła polskiego. W końcu poznałem kogoś. Kogoś, kto słuchał mnie bez oceniania, kto rozumiał moje lęki i marzenia. To nie była miłość od pierwszego wejrzenia, raczej cicha przystań w burzy codzienności.

Wiedziałem, że zdradzam nie tylko żonę, ale i dzieci. Ale czy można żyć całe życie dla innych? Czy moje szczęście naprawdę nic nie znaczy? Te pytania dręczyły mnie nocami.

– Myślisz tylko o sobie! – Małgorzata rzuciła we mnie ścierką. – A dzieci? Co im powiesz? Że tata miał dość i uciekł?

– Nie uciekam. Chcę być uczciwy wobec was wszystkich. Nie mogę udawać…

– Uczciwy? Po tylu latach? – Jej głos załamał się. – Wiesz co? Rób co chcesz. Ale pamiętaj: dzieci nigdy ci tego nie wybaczą.

Te słowa dźwięczały mi w głowie jeszcze długo po tym, jak wyszedłem z domu. Zabrałem tylko torbę z ubraniami i kilka książek. Zamieszkałem u kolegi z pracy, Pawła. Przez pierwsze dni czułem ulgę – jakby ktoś zdjął mi z pleców ciężar. Ale potem przyszła cisza. I samotność.

Dzieci nie chciały ze mną rozmawiać. Ania miała wtedy 17 lat i przygotowywała się do matury. Michał miał 14 i był w środku buntu nastolatka. Pisałem do nich wiadomości, zostawiałem prezenty pod drzwiami mieszkania Małgorzaty. Bez odpowiedzi.

W pracy zaczęły się plotki. Ktoś widział mnie z nową partnerką – Justyną – na spacerze w Łazienkach. Szeptano za moimi plecami, a szefowa zaprosiła mnie na rozmowę:

– Piotrze, wiem, że przechodzisz trudny czas, ale musisz się ogarnąć. Zespół na ciebie liczy.

Próbowałem się skupić na zadaniach, ale myśli ciągle wracały do domu, którego już nie miałem.

Po kilku miesiącach Małgorzata złożyła pozew o rozwód. Spotkaliśmy się w sądzie na ulicy Solidarności. Siedzieliśmy naprzeciwko siebie jak obcy ludzie. Ona miała przy sobie adwokata i siostrę, ja byłem sam.

– Czy chce pan coś dodać? – zapytał sędzia.

– Chciałem tylko powiedzieć… przepraszam – wyszeptałem.

Małgorzata spojrzała na mnie z pogardą. W jej oczach widziałem wszystko: ból, rozczarowanie, gniew.

Po rozwodzie próbowałem ułożyć sobie życie z Justyną. Była czuła i wyrozumiała, ale czułem się przy niej jak gość we własnym życiu. Brakowało mi dzieci, ich śmiechu, nawet ich kłótni o komputer czy kolację.

Pewnego dnia spotkałem Anię na przystanku autobusowym przy Politechnice Warszawskiej. Stała z koleżanką i udawała, że mnie nie widzi.

– Aniu…

– Nie mam ochoty z tobą rozmawiać – rzuciła zimno.

– Chciałem tylko…

– Nic już nie musisz mówić. Wszystko już zrobiłeś.

To bolało bardziej niż cokolwiek innego.

Minęły lata. Michał wyjechał na studia do Krakowa i zerwał ze mną kontakt całkowicie. Ania wyszła za mąż i nawet nie zaprosiła mnie na ślub. Małgorzata zaczęła nowe życie – widziałem ją raz z jakimś mężczyzną na spacerze w Wilanowie. Wyglądała na szczęśliwą.

A ja? Siedzę teraz sam w wynajmowanym mieszkaniu na Ursynowie i patrzę przez okno na szare bloki. Justyna odeszła ode mnie po dwóch latach – powiedziała, że nie potrafi żyć z kimś, kto ciągle patrzy w przeszłość.

Czasem myślę o tamtym dniu sprzed lat, kiedy podjąłem decyzję o odejściu. Czy naprawdę musiałem to zrobić? Czy szczerość wobec siebie jest ważniejsza niż lojalność wobec rodziny? Czy można naprawić to, co się rozpadło?

Może ktoś z was zna odpowiedź…