„Usychający Sad”

Janek i Ewa stali na skraju sadu, kiedyś tętniącego życiem, teraz splątanego w gąszcz gałęzi i chwastów. Ich babcia zawsze z czułością opowiadała o sadzie, miejscu, gdzie spędzała dzieciństwo zbierając jabłka i robiąc cydr. Po jej śmierci sad został pozostawiony samemu sobie, powoli poddając się zaniedbaniu.

Rodzeństwo odziedziczyło ziemię z mieszanymi uczuciami. Janek, mieszkaniec miasta z niewielkim zainteresowaniem rolnictwem, postrzegał to jako ciężar. Ewa natomiast była zafascynowana pomysłem ożywienia sadu, widząc w tym sposób na uczczenie pamięci babci. Pomimo różnic w poglądach, postanowili spróbować.

Ich pierwsza wizyta była przytłaczająca. Drzewa były przerośnięte, ziemia zasypana opadłymi gałęziami i gnijącymi owocami. Powietrze było ciężkie od zapachu rozkładu. Janek westchnął ciężko: „To zajmie wieczność.”

Ewa, zawsze optymistka, odpowiedziała: „Dam radę. Musimy tylko mieć plan.”

Przez następne tygodnie badali temat i gromadzili narzędzia. Ewa rzuciła się w wir pracy, przycinając gałęzie i usuwając zanieczyszczenia. Janek pomagał niechętnie, jego entuzjazm malał z każdym dniem. Fizyczna praca była wyczerpująca, a postępy powolne.

Gdy lato zmieniało się w jesień, napięcia między rodzeństwem zaczęły narastać. Janek był sfrustrowany nieustannym optymizmem Ewy i jej uporem w robieniu wszystkiego „właściwie”. Chciał pójść na skróty, zatrudnić pomoc lub nawet sprzedać ziemię. Ewa oskarżyła go o brak troski o dziedzictwo babci.

Pewna szczególnie gorąca kłótnia zakończyła się tym, że Janek odszedł w gniewie, zostawiając Ewę samą w sadzie. Usiadła pod jednym z pokręconych drzew, łzy spływały jej po twarzy. Ciężar zadania przed nią wydawał się nie do pokonania.

Dni zamieniały się w tygodnie, a wizyty Janka stawały się coraz rzadsze. Ewa kontynuowała pracę sama, ale jej determinacja słabła. Sad zdawał się walczyć z nią na każdym kroku; szkodniki atakowały drzewa, a wczesny przymrozek uszkodził to, co udało jej się osiągnąć.

Pewnego zimnego listopadowego poranka Ewa otrzymała telefon od Janka. Zdecydował się na stałe wrócić do miasta. „Przepraszam,” powiedział, jego głos był odległy. „Po prostu nie mogę tego dłużej robić.”

Ewa odłożyła telefon, czując głęboki smutek. Przeszła przez sad po raz ostatni, jej kroki chrzęściły na mroźnej ziemi. Drzewa stały ciche i nagie, ich gałęzie wyciągały się jak szkieletowe palce.

W tym momencie Ewa zdała sobie sprawę, że niektórych rzeczy nie da się ocalić. Sad był reliktem przeszłości, wspomnieniem, którego nie dało się ożywić bez względu na to, jak bardzo się starała. Spojrzała po raz ostatni na ziemię przed odejściem, zostawiając za sobą marzenia o tym, co mogło być.