W cieniu teściowej – Historia polskiej matki
– Marta, znowu zostawiłaś naczynia w zlewie! – głos Zofii przeszywa ciszę kuchni jak nóż. Stoję przy oknie, patrząc na szare niebo nad Warszawą, a w dłoni ściskam kubek zimnej już kawy. Słyszę, jak mój syn, Kuba, śmieje się w pokoju obok, układając klocki na dywanie. Ale ja nie potrafię się uśmiechnąć. Zofia, moja teściowa, mieszka z nami od pół roku – odkąd jej mąż zmarł nagle na zawał. Mój mąż, Paweł, uznał, że to najlepsze rozwiązanie. Dla wszystkich. Ale czy ktoś zapytał mnie?
– Zaraz pozmywam, pani Zofio – odpowiadam cicho, choć w środku aż się gotuję. Zofia przewraca oczami i wyciera blat, jakby chciała zetrzeć nie tylko okruchy, ale i moją obecność.
– Kiedy ja byłam w twoim wieku, miałam już trójkę dzieci i dom na głowie. I wszystko błyszczało – mówi z dumą.
Nie odpowiadam. Wiem, że nie ma sensu się tłumaczyć. Paweł wraca późno z pracy – jest prawnikiem, ostatnio coraz bardziej nieobecnym nawet wtedy, gdy siedzi obok mnie na kanapie. Wieczorami milczymy oboje. Ja z przemęczenia, on z zamyślenia.
Pewnego popołudnia Kuba przewraca się na schodach i zaczyna płakać. Rzucam się do niego, ale Zofia jest szybsza.
– No widzisz, Marto! Gdybyś bardziej uważała na dziecko…
Czuję, jak łzy napływają mi do oczu. Kuba tuli się do babci, a ja czuję się zbędna we własnym domu.
Wieczorem próbuję porozmawiać z Pawłem.
– Twoja mama… Ona…
– Marta, proszę cię. Ona przeżywa ciężki czas. Musimy jej pomóc – ucina rozmowę.
Zostaję sama ze swoim żalem i frustracją. Zofia coraz częściej komentuje mój sposób gotowania („Za mało soli”, „Kiedyś robiło się to inaczej”), moje ubrania („W tym swetrze wyglądasz na zmęczoną”), nawet to, jak wychowuję Kubę („Za dużo bajek mu puszczasz”).
Czasem mam ochotę wyjść i nie wrócić. Ale nie mogę – Kuba mnie potrzebuje. Próbuję być dobrą matką i żoną, ale czuję się jak cień samej siebie.
Pewnego dnia Zofia zaprasza swoją siostrę na obiad. Siedzimy przy stole w napięciu.
– Marta robi świetną zupę pomidorową – mówi Paweł z wymuszonym uśmiechem.
– Oczywiście, ale moja była bardziej esencjonalna – wtrąca Zofia.
Czuję ukłucie w sercu. Po obiedzie zamykam się w łazience i płaczę po cichu.
Nadchodzi Boże Narodzenie. Zofia decyduje o wszystkim: jakie potrawy będą na stole, jak ubierzemy choinkę, nawet kto gdzie usiądzie przy kolacji. Moja mama dzwoni i pyta:
– Córeczko, jak sobie radzisz?
– Dobrze… – kłamię.
W Wigilię Kuba dostaje gorączki. Siedzę przy nim całą noc. Nad ranem Zofia wchodzi do pokoju.
– Powinnaś była lepiej go ubrać na spacerze – mówi bez cienia współczucia.
Nie wytrzymuję.
– Pani Zofio! Proszę przestać mnie ciągle krytykować! Robię wszystko, co mogę!
Zofia patrzy na mnie zdziwiona. Przez chwilę widzę w jej oczach coś miękkiego – może żal? Może zrozumienie?
– Ja… Ja tylko chcę dobrze dla was…
– Ale ja też jestem matką! I chcę być nią po swojemu!
Wieczorem Paweł siada obok mnie.
– Słyszałem waszą rozmowę. Przepraszam, że cię zostawiłem samą z tym wszystkim.
Patrzę na niego przez łzy.
– Boję się, że już nie jestem sobą…
Paweł bierze mnie za rękę.
– Spróbujmy razem coś zmienić.
Od tamtej pory zaczynamy rozmawiać więcej. Paweł częściej staje po mojej stronie. Zofia powoli wycofuje się z codziennego nadzoru. Czasem nawet pyta mnie o radę w kuchni albo chwali moje ciasto drożdżowe.
Ale wciąż boję się, że jeden fałszywy krok sprawi, iż wszystko wróci do dawnego stanu. Czy kiedykolwiek poczuję się naprawdę u siebie? Czy można być dobrą matką i żoną bez rezygnowania z siebie?
A wy? Jak radzicie sobie z oczekiwaniami innych? Czy można znaleźć równowagę między rodziną a własnym szczęściem?