Weekend z teściami: Czy naprawdę jestem tylko służącą we własnym domu?

„Naprawdę dodałaś koperku do zupy przed cebulą, Agnieszko?” – głos mojej teściowej, Danuty, przeszył kuchnię jak ostrze. Stałam przy kuchence, mieszając zupę, i poczułam, jak twarz mi płonie. „Tak, Danusiu, tak robiła moja mama.” – odpowiedziałam, starając się nie okazać złości. Danuta westchnęła teatralnie, rzuciła spojrzenie swojemu mężowi, Zygmuntowi, który siedział przy stole i przeglądał gazetę.

Mój mąż, Michał, był w salonie z naszą córką Zosią. Słyszałam ich śmiechy, beztroskie rozmowy, podczas gdy ja krzątałam się po kuchni, czując się jak cień. Każdy weekend wyglądał tak samo: dom wypełniały niewypowiedziane oczekiwania, ciche oceny i drobne gesty, które sprawiały, że czułam się niewidzialna. Zastanawiałam się, czy to ja robię wszystko źle, czy po prostu nigdy nie będę dla nich wystarczająca.

„Agnieszko, wyprasowałaś te nowe obrusy? Te z makami, które dostałaś ode mnie na święta?” – zapytała Danuta, nawet na mnie nie patrząc. „Tak, są w szafie.” – odparłam. Poszła sprawdzić i wróciła z miną pełną dezaprobaty. „Źle je złożyłaś. Tak się tylko pogniotą.”

Miałam ochotę krzyknąć. Wyrzucić te obrusy przez okno. Ale tylko zacisnęłam zęby i powiedziałam cicho: „Poprawię po obiedzie.”

Zygmunt westchnął ciężko. „Agnieszko, kawa? Wiesz, że po obiedzie nie mogę się bez niej obejść.”

„Już robię.”

Czułam się jak służąca we własnym domu. Każdy mój ruch był obserwowany, każde słowo oceniane. Michał nigdy nie reagował. Gdy próbowałam z nim rozmawiać, tylko wzruszał ramionami: „Oj, kochanie, są już starzy. Daj im spokój.” Ale ja nie potrafiłam już tego ignorować.

Pamiętam pierwszy obiad, który przygotowałam tuż po ślubie. Wszystko dopięłam na ostatni guzik: domowy rosół, świeżo upieczony chleb, sernik według przepisu babci. Danuta spróbowała wszystkiego w milczeniu, po czym powiedziała: „Dobre… ale rosół trochę za tłusty.” Uśmiechnęłam się, ale w środku czułam, jak się rozpadam.

Od tamtej pory każdy weekend stał się testem. Danuta przyjeżdżała z torbami zakupów – „Przywiozłam kilka rzeczy, których ci brakowało” – i przejmowała kuchnię, jakby była jej własnością. Zygmunt narzekał, jeśli wino nie było wystarczająco schłodzone albo chleb nie był z ich ulubionej piekarni. A ja biegałam między kuchnią a salonem, próbując wszystkich zadowolić.

Pewnej niedzieli wstałam wcześnie, by przygotować śniadanie. Zastałam Danutę już w kuchni, krojącą chleb. „Nie przejmuj się, Agnieszko. Wiem, że jesteś zmęczona.” – powiedziała tonem, który sugerował, że jestem po prostu leniwa.

Próbowałam rozmawiać z Michałem wielokrotnie.

„Michał, twoja mama sprawia, że czuję się niepotrzebna.”

On tylko się uśmiechał: „Oj tam! Jesteś świetna! Ona już taka jest.”

„Ale nie widzisz, jak mnie kontroluje? Jak patrzy na wszystko, co robię?”

„Nie przejmuj się.”

Jak mam się nie przejmować, kiedy każda niedziela to maraton wytrzymałości?

W sobotnie popołudnie, gdy Danuta wyszła po „prawdziwy” chleb, Zygmunt znalazł mnie w ogrodzie. Siedziałam na ławce, próbując złapać oddech.

„Agnieszko,” powiedział poważnie, „wiem, że nie jest łatwo mieć ciągle gości.”

Spojrzałam na niego zaskoczona. „Nie jesteście gośćmi. To też wasz dom.”

Uśmiechnął się smutno. „Nie, to twój i Michała dom. Ale twoja teściowa… ona nigdy tego nie zrozumie.”

Przez chwilę pomyślałam, że może on też czuje się tu obco.

Napięcie osiągnęło apogeum pewnej niedzieli wieczorem. Właśnie skończyłam zmywać naczynia, gdy usłyszałam rozmowę Danuty z Michałem w salonie.

„Ten dom potrzebuje prawdziwej gospodyni,” powiedziała cicho.

Zamarłam w progu kuchni. Michał długo milczał. Potem odparł: „Mamo, Agnieszka robi już bardzo dużo.”

„Za mało.”

Poczułam, jak serce pęka mi na tysiąc kawałków.

Tej nocy nie zmrużyłam oka. Myślałam o swojej mamie, o tym, jak uczyła mnie być silną i dobrą. Jak powtarzała, że kobieta powinna być panią swojego domu i losu.

Rano spojrzałam Michałowi prosto w oczy.

„Nie dam już rady,” wyszeptałam.

Spuścił wzrok. „Wiem.”

„Musisz wybrać: albo ustalimy granice z twoimi rodzicami, albo na jakiś czas się wyprowadzę.”

Długo milczał. W końcu skinął głową.

Przez cały tydzień dużo rozmawialiśmy. Ustaliliśmy, że jego rodzice będą nas odwiedzać tylko raz w miesiącu, a resztę czasu spędzimy sami jako rodzina.

Pierwsza niedziela bez Danuty i Zygmunta była dziwnie cicha, ale w końcu mogłam oddychać. Przygotowałam śniadanie tylko dla nas trojga. Zosia śmiała się radośnie, a Michał patrzył na mnie zupełnie inaczej.

Ale w środku wciąż mam jedno pytanie: dlaczego my, kobiety, musimy tak walczyć o szacunek nawet we własnym domu? A wy… czy mieliście odwagę powiedzieć kiedyś „dość”?