Wstyd w reklamówce: Jak teściowa zniszczyła moją cierpliwość

– Kinga, otwórz! – rozległo się głośne pukanie do drzwi, przerywając ciszę mojego sobotniego poranka. Stałam przed szafą, próbując wybrać coś na wieczorne wyjście z mężem. W głowie miałam jeszcze echo naszej wczorajszej kłótni o to, że za rzadko wychodzimy sami. Z westchnieniem poprawiłam włosy i ruszyłam do drzwi. Na progu stała Halina Stanisławowa – moja teściowa, z szerokim uśmiechem i reklamówką w dłoni.

– Cześć, córeczko! Wpadłam na herbatkę – oznajmiła radośnie, nie czekając na zaproszenie. Weszła do środka, rozglądając się krytycznie po mieszkaniu.

– Proszę wejść – uśmiechnęłam się z grzeczności, choć w środku czułam narastające napięcie. Ostatnio Halina coraz częściej wpadała bez zapowiedzi, a ja coraz trudniej znosiłam jej obecność.

– O, widzę, że sprzątałaś – rzuciła, zerkając na stertę ubrań na kanapie. – Ale te firanki… trzeba by już wyprać, nie sądzisz?

Zacisnęłam zęby. – Tak, miałam to zrobić w przyszłym tygodniu.

– A dzieci? Gdzie są dzieci? – zapytała, rozglądając się po mieszkaniu jak inspektor.

– U koleżanki na nocowance – odpowiedziałam krótko.

Halina westchnęła teatralnie. – No tak, teraz dzieci to tylko u koleżanek siedzą. Za moich czasów… – zaczęła swój ulubiony monolog o tym, jak to kiedyś było lepiej.

Zaparzyłam herbatę i postawiłam przed nią ciastka. Przez chwilę siedziałyśmy w milczeniu, aż nagle Halina wyciągnęła z reklamówki kilka rzeczy.

– Przyniosłam ci coś – powiedziała z dumą. – Zobacz, jakie ładne bluzki dostałam od sąsiadki. Trochę za duże na mnie, ale ty przecież ostatnio przytyłaś, więc będą jak znalazł!

Poczułam, jak robi mi się gorąco na twarzy. Spojrzałam na bluzki – wyblakłe, niemodne, pachnące cudzym domem. Wzięłam je do ręki i poczułam wstyd. Czy naprawdę wyglądam tak źle? Czy naprawdę moja teściowa uważa mnie za kogoś, komu można przynosić cudze ubrania?

– Dziękuję… ale mam już dużo rzeczy – wymamrotałam.

– Oj tam, nie wybrzydzaj! – machnęła ręką Halina. – Trzeba oszczędzać. Poza tym, nie stać was teraz na nowe ubrania, prawda?

Zacisnęłam pięści pod stołem. To był kolejny raz, kiedy Halina dawała mi do zrozumienia, że nie radzimy sobie finansowo. A przecież oboje z mężem ciężko pracujemy! Ale ona zawsze znajdzie powód do krytyki.

– Może chcesz jeszcze trochę pierogów? Zrobiłam za dużo – dodała po chwili i zaczęła wyciągać kolejne rzeczy z reklamówki: słoik ogórków, kawałek ciasta, nawet stare rajstopy.

– Mamo… naprawdę nie trzeba – próbowałam się uśmiechnąć.

– Kinga, nie bądź taka dumna! Ja wiem lepiej, co ci się przyda. Ty zawsze taka delikatna byłaś… A życie jest ciężkie! – spojrzała na mnie z wyrzutem.

Wtedy poczułam, że coś we mnie pęka. Przez lata znosiłam jej uwagi: o moim gotowaniu, o wychowaniu dzieci, o pracy. Zawsze wiedziała lepiej. Ale dziś… dziś poczułam się upokorzona jak nigdy wcześniej.

– Mamo, proszę… Nie chcę tych rzeczy. Nie potrzebuję ich – powiedziałam cicho, ale stanowczo.

Halina spojrzała na mnie zdziwiona. – Co ty mówisz? Przecież zawsze się cieszyłaś!

– Nie cieszyłam się. Po prostu nie chciałam robić przykrości… Ale to dla mnie wstyd nosić cudze ubrania i przyjmować resztki jedzenia. Proszę, szanuj moje granice.

Zapadła cisza. Halina patrzyła na mnie długo, jakby pierwszy raz widziała dorosłą kobietę zamiast małej dziewczynki.

– No dobrze… Skoro tak chcesz – powiedziała chłodno i zaczęła pakować swoje rzeczy z powrotem do reklamówki.

Przez chwilę miałam ochotę przeprosić ją za swoje słowa. Ale potem poczułam ulgę. Po raz pierwszy od lat postawiłam granicę.

Wieczorem wrócił mój mąż Paweł. Zobaczył mnie zamyśloną przy stole.

– Co się stało? Była mama? – zapytał od razu.

Opowiedziałam mu wszystko. Słuchał uważnie, a potem objął mnie mocno.

– Dobrze zrobiłaś. Musimy nauczyć się mówić „nie”. Inaczej ona nigdy nie przestanie.

Przez kolejne dni Halina nie dzwoniła. W domu było ciszej niż zwykle. Z jednej strony czułam ulgę, z drugiej – wyrzuty sumienia. Czy byłam niewdzięczna? Czy powinnam była po prostu udawać wdzięczność?

Kilka tygodni później spotkałyśmy się na rodzinnej kolacji u szwagra. Halina była chłodna, ale już nie komentowała mojego wyglądu ani nie przynosiła prezentów w reklamówce. Może coś zrozumiała? Może ja też powinnam spróbować ją zrozumieć?

Czasem myślę: czy łatwiej byłoby nam żyć bez tych wszystkich rodzinnych oczekiwań i niedopowiedzeń? Dlaczego tak trudno jest postawić granicę najbliższym? Może każdy z nas nosi swoją reklamówkę wstydu i lęków… tylko nie każdy potrafi ją otworzyć przed innymi?