Wyrzuciłam syna i jego żonę z mieszkania: Dopiero wtedy zrozumiałam, ile lat żyłam w poczuciu winy

– Wynoście się natychmiast! – wrzasnęłam, a mój głos odbił się echem od ścian starego mieszkania na warszawskim Grochowie. Czułam, jak drżą mi ręce, a w gardle rosła gula. Michał patrzył na mnie z niedowierzaniem, a jego żona, Karolina, miała łzy w oczach. W tej jednej chwili poczułam, jakby ktoś zdjął ze mnie ciężki płaszcz, który nosiłam przez całe lata. Po raz pierwszy od dawna powiedziałam głośno to, co dusiło mnie od miesięcy.

Nigdy nie byłam idealną matką. Wiem o tym aż za dobrze. Michał dorastał bez ojca – Andrzej zostawił nas, gdy syn miał dziewięć lat. Pracowałam wtedy jako pielęgniarka na oddziale ratunkowym w szpitalu na Szaserów. Nocne dyżury, zmęczenie, wieczne martwienie się o rachunki i o to, czy Michał nie wpadnie w złe towarzystwo. Był cichym chłopcem, zamkniętym w sobie. Starałam się być dla niego wsparciem, ale często byłam po prostu wykończona. Pamiętam, jak krzyczałam na niego za rozlany sok czy złe oceny. Potem płakałam po nocach z wyrzutami sumienia.

Lata mijały, a ja nauczyłam się żyć z poczuciem winy. Kiedy Michał dostał się na Politechnikę Warszawską, miałam wrażenie, że choć raz zrobiłam coś dobrze. Ale po studiach wrócił do domu bez pracy i z nową dziewczyną – Karoliną. Najpierw mieszkali u jej rodziców w Piasecznie, ale tam długo nie wytrzymali – narzekali na „sztywną atmosferę” i „ciągłe pretensje”. Potem przyszli do mnie.

– Mamo, tylko na kilka tygodni, aż znajdę pracę – prosił Michał. Karolina stała za nim ze spuszczoną głową. Nie umiałam odmówić. To przecież mój syn! Przygotowałam im pokój, kupiłam nowe ręczniki, nawet ich ulubione jogurty do lodówki.

Ale te „kilka tygodni” zamieniło się w miesiące. Michał niby szukał pracy, ale ciągle coś mu nie pasowało. Karolina była na urlopie macierzyńskim z małym Kubusiem – moim jedynym wnukiem. Na początku cieszyłam się, że mam rodzinę pod jednym dachem. Ale szybko zaczęły się kłótnie o wszystko: kto ma zmywać naczynia, kto kupi pieluchy, kto zapłaci za prąd.

Pewnego wieczoru wróciłam z pracy i zastałam kuchnię w totalnym chaosie. Karolina siedziała przy stole i płakała.
– Michał znowu wyszedł z kolegami – szlochała. – Ja już nie daję rady.

Coś we mnie pękło. Przez te wszystkie lata starałam się być najlepszą matką, wybaczałam sobie każdy błąd… A teraz? Teraz własny syn traktuje mnie jak hotel, a jego żona oczekuje, że będę gotować i pilnować dziecka.

Następnego ranka przy śniadaniu zaczęła się pierwsza poważna kłótnia.
– Michał, kiedy w końcu znajdziesz pracę? – zapytałam cicho.
– Mamo, przecież wiesz, jak jest ciężko! Wszędzie chcą doświadczenia albo znajomości…
– A co ty robisz? Całe dnie siedzisz przy komputerze albo wychodzisz z kolegami! Ja już nie daję rady płacić za wszystko sama!
Karolina próbowała łagodzić sytuację:
– Pani Aniu, oddamy wszystko… tylko teraz jest ciężko.
– A mnie nie było ciężko? Kiedy byłaś mała? Kiedy brałam nocne dyżury i rano prowadziłam Michała do szkoły? – wybuchłam.

Od tego dnia atmosfera w domu była coraz gorsza. Każdego dnia nowe napięcia. Kubuś płakał coraz częściej – czuł nerwowość dorosłych. Ja chodziłam do pracy z bólem brzucha i wracałam do domu ze strachem przed tym, co zastanę.

Pewnego wieczoru przyszła sąsiadka, pani Irena:
– Aniu, przepraszam, że się wtrącam… ale słyszę wasze kłótnie niemal codziennie. Nie żal ci życia? Przecież całe życie harowałaś dla rodziny.

Tej nocy nie mogłam zasnąć. Przewijały mi się przed oczami wszystkie lata – każda chwila, kiedy ustępowałam tylko dlatego, że miałam poczucie winy. Że nie jestem wystarczająco dobrą matką. Że muszę wszystko naprawiać.

Następnego ranka przy śniadaniu panowała cisza. Michał mieszał kawę bez słowa, Karolina karmiła Kubusia.
– Michał – zaczęłam cicho – musicie się wyprowadzić.
Oboje zamarli.
– Mamo…
– Nie. Wystarczy. Potrzebuję spokoju. Chcę żyć także dla siebie.

Były łzy, pretensje i milczenie. Wyprowadzili się tydzień później do siostry Karoliny na Ursynowie.

Pierwsze dni były koszmarne. Czułam się jak najgorszy człowiek na świecie. Ale potem… jakby ktoś zdjął ze mnie ciężki płaszcz. Zaczęłam lepiej spać. Wreszcie miałam czas dla siebie – na książkę, na spacer po parku Skaryszewskim z przyjaciółką Zosią.

Ale to nadal boli. Michał dzwoni rzadziej niż kiedyś. Karolina przesyła mi zdjęcia Kubusia tylko od święta.

Czasem wieczorem siedzę przy oknie i myślę: Czy byłam egoistką? Czy można być dobrą matką i nie dać się wykorzystać własnej rodzinie? Ile jeszcze musimy znosić my – matki – tylko dlatego, że mamy wyrzuty sumienia?

A wy? Co byście zrobili na moim miejscu? Czy można kochać dzieci i jednocześnie postawić granice?