Zakochałam się po sześćdziesiątce: Czy naprawdę jestem śmieszna i łatwowierna?

– Mamo, czy ty naprawdę w to wierzysz? – głos Marty, mojej córki, był ostry jak brzytwa. Siedziała naprzeciwko mnie przy kuchennym stole, z założonymi rękami i miną, która nie wróżyła niczego dobrego. Krzysiek, mój syn, tylko przewracał oczami, jakby nie mógł uwierzyć, że musi uczestniczyć w tej rozmowie.

Miałam 63 lata. Siedem lat temu zostałam wdową. Andrzej – mój mąż, cichy, solidny, zawsze obecny – odszedł nagle. Zawał. Zniknął w kilka godzin. Po pogrzebie dzieci przez chwilę były blisko. Marta przyjeżdżała z wnukami, Krzysiek dzwonił codziennie. Ale potem wrócili do siebie, do swoich spraw, rodzin, pracy. Zostałam sama w naszym trzypokojowym mieszkaniu na warszawskim Ursynowie. Każdy kąt przypominał mi Andrzeja: jego ulubiony fotel, kubek z napisem „Najlepszy tata”, nawet zapach jego wody kolońskiej, który jeszcze długo unosił się w łazience.

Przez pierwsze miesiące żyłam jak automat. Praca w urzędzie była moją kotwicą – tam nikt nie pytał o uczucia, liczyły się tylko dokumenty i terminy. Po pracy wracałam do pustego domu, gotowałam dla jednej osoby, oglądałam telewizję do późna, żeby nie słyszeć ciszy. Czasem płakałam w poduszkę, czasem zasypiałam z książką na twarzy.

Minęły lata. Dzieci coraz rzadziej dzwoniły. Wnuki rosły, miały swoje sprawy. Ja przeszłam na emeryturę i nagle miałam jeszcze więcej czasu na myślenie o tym, jak bardzo jestem sama.

Wtedy pojawił się Marek. Poznałam go na zajęciach z jogi dla seniorów w domu kultury. Był wysoki, siwy, z ciepłym uśmiechem i poczuciem humoru. Na początku rozmawialiśmy tylko o ćwiczeniach i pogodzie. Potem zaczęliśmy pić razem kawę po zajęciach. Opowiadał mi o swoim życiu – był rozwodnikiem, miał dorosłą córkę w Gdańsku. Lubił czytać kryminały i chodzić na spacery po Łazienkach.

Nie wiem kiedy to się stało, ale zaczęłam czekać na te spotkania. Marek był inny niż Andrzej – bardziej otwarty, spontaniczny. Potrafił rozśmieszyć mnie do łez albo wzruszyć opowieścią o swoim dzieciństwie na Mazurach. Po raz pierwszy od lat poczułam się widziana i ważna.

Pewnego dnia zaprosił mnie na kolację do siebie. Gotował sam – łosoś z warzywami i domowe tiramisu. Siedzieliśmy przy świecach, słuchaliśmy starego jazzu i rozmawialiśmy do północy. Kiedy wracałam do domu taksówką, czułam się jak nastolatka po pierwszej randce.

Zaczęliśmy spotykać się regularnie. Chodziliśmy do kina, spacerowaliśmy po Starym Mieście, jeździliśmy na wycieczki za miasto. Po raz pierwszy od śmierci Andrzeja poczułam radość życia.

W końcu postanowiłam powiedzieć dzieciom o Marku. Myślałam naiwnie, że ucieszą się, że ich mama znów jest szczęśliwa.

– Mamo, przecież ty nawet nie znasz tego człowieka! – Marta patrzyła na mnie z niedowierzaniem.
– A jeśli on cię wykorzystuje? – dodał Krzysiek z powagą.
– Przecież masz emeryturę, mieszkanie…

Zrobiło mi się gorąco ze złości i wstydu jednocześnie.
– Naprawdę myślicie, że jestem aż tak głupia? – zapytałam cicho.
– Nie głupia… po prostu łatwowierna – odpowiedziała Marta.

Przez kilka dni nie mogłam spać. W głowie krążyły mi ich słowa: „śmieszna”, „łatwowierna”, „nie znasz go”. Zaczęłam zastanawiać się, czy rzeczywiście nie robię z siebie idiotki. Może powinnam zostać sama? Może miłość po sześćdziesiątce to tylko mrzonka?

Marek zauważył zmianę w moim zachowaniu.
– Co się dzieje? – zapytał pewnego wieczoru.
Opowiedziałam mu wszystko. Siedział cicho przez chwilę, potem ujął moją dłoń.
– Twoje dzieci cię kochają i chcą cię chronić. Ale to twoje życie. Masz prawo być szczęśliwa.

Te słowa dodały mi otuchy. Postanowiłam nie rezygnować ze swojego szczęścia tylko dlatego, że ktoś uważa je za niemożliwe lub śmieszne.

Niestety relacje z dziećmi stały się napięte. Marta przestała przyjeżdżać z wnukami, Krzysiek dzwonił coraz rzadziej. Czułam się rozdarta między miłością do nich a potrzebą własnego życia.

Pewnego dnia Marta przyszła bez zapowiedzi.
– Mamo, ja się po prostu martwię – powiedziała ze łzami w oczach. – Boję się, że ktoś cię zrani.
– Rozumiem twoje obawy – odpowiedziałam spokojnie – ale musisz mi zaufać. Jestem dorosła i wiem, co robię.

Przytuliłyśmy się długo. Poczułam ulgę – może nie wszystko stracone?

Z Markiem jest inaczej niż było z Andrzejem. Nie porównuję ich – to dwie różne historie. Ale wiem jedno: nie chcę już żyć tylko wspomnieniami i samotnością.

Czasem zastanawiam się: czy naprawdę jestem śmieszna i łatwowierna? Czy może mam prawo do szczęścia bez względu na wiek? Czy dzieci kiedyś to zrozumieją? A wy… co byście zrobili na moim miejscu?