Zakochana na ślepo: Jak zignorowałam ostrzeżenia mamy i straciłam wszystko przez Bartka

– Mamo, proszę cię, nie zaczynaj znowu! – krzyknęłam, trzaskając drzwiami kuchni. Stałam przy oknie, patrząc na szare niebo nad blokowiskiem na warszawskim Ursynowie. Mama siedziała przy stole, zaciśnięte usta i te jej wieczne, przenikliwe spojrzenie. – On nie jest taki, jak myślisz.

– Aniu, ja tylko chcę cię chronić. – Jej głos był cichy, ale stanowczy. – Bartek nie wygląda na kogoś, kto kocha ciebie. On patrzy na twoje mieszkanie, nie na ciebie.

Zacisnęłam pięści. Od dziecka słyszałam, że jestem „inna”. Moja starsza siostra, Kasia, zawsze była tą piękną i przebojową. Ja – szara myszka, z okularami i wiecznym trądzikiem. Mama próbowała mnie wyswatać z synem sąsiadki, potem z kuzynem koleżanki z pracy. Ale ja chciałam czegoś więcej. Chciałam miłości.

Bartka poznałam przypadkiem w kawiarni na rogu. Siedziałam sama z książką, kiedy podszedł i zapytał, czy może się przysiąść. Miał ciepły uśmiech i mówił do mnie tak, jakby widział we mnie coś wyjątkowego. Po raz pierwszy poczułam się zauważona.

– Aniu, nie bądź naiwna – powtarzała mama za każdym razem, gdy wspominałam o Bartku. – On jest za miły, za bardzo się stara.

Ale ja nie chciałam słuchać. Zakochałam się po uszy. Bartek był inny niż wszyscy mężczyźni, których znałam. Przynosił mi kwiaty bez okazji, gotował kolacje i mówił, że jestem piękna nawet w starym swetrze.

Po trzech miesiącach znajomości zaproponował, żebyśmy zamieszkali razem. Miałam po babci kawalerkę na Ursynowie – niewielką, ale własną. Bartek wynajmował pokój w starej kamienicy na Pradze. Przeprowadzka wydawała się naturalnym krokiem.

Mama była wściekła.

– On chce tylko twojego mieszkania! – krzyczała przez telefon. – Otwórz oczy!

Ale ja byłam głucha na jej słowa. Przeprowadzka była jak spełnienie marzeń. Bartek wniósł swoje rzeczy – kilka ubrań, laptopa i gitarę. Zaczął urządzać się po swojemu: zmienił zasłony na ciemniejsze, przestawił meble.

Na początku było cudownie. Wieczory spędzaliśmy razem przy winie i filmach. Bartek mówił mi, że jestem jego całym światem.

Ale po kilku tygodniach coś zaczęło się zmieniać. Bartek coraz częściej wychodził wieczorami „z kolegami”. Wracał późno i nie tłumaczył się z niczego. Znikały drobne pieniądze z portfela. Kiedy pytałam, mówił tylko:

– Przesadzasz, Aniu. Nie ufaj mi? To chyba nie jest normalne w związku.

Zaczęłam czuć się winna. Może rzeczywiście przesadzam? Może mama mnie nastawiła?

Pewnej nocy obudziłam się i zobaczyłam światło w kuchni. Bartek rozmawiał przez telefon szeptem:

– Tak, mieszkanie jest jej… Ale spokojnie, wszystko ogarnę.

Serce mi zamarło. Następnego dnia próbowałam z nim rozmawiać.

– O czym wczoraj rozmawiałeś przez telefon? – zapytałam drżącym głosem.

– Z kolegą z pracy – odpowiedział bez mrugnięcia okiem. – Przecież mówiłem ci już sto razy.

Nie wierzyłam mu, ale nie miałam dowodów.

Mama coraz częściej dzwoniła i pytała:

– Wszystko w porządku? Nie wyglądasz na szczęśliwą.

Udawałam przed nią i przed sobą samą.

Pewnego dnia wróciłam wcześniej z pracy i zobaczyłam Bartka siedzącego przy stole z jakimś mężczyzną w garniturze.

– To agent nieruchomości – powiedział Bartek bez skrupułów. – Chciałem tylko sprawdzić ile warte jest to mieszkanie.

Zamarłam.

– Dlaczego? – spytałam cicho.

Bartek wzruszył ramionami:

– Myślałem o wspólnej przyszłości… Może większe mieszkanie?

Ale widziałam w jego oczach kłamstwo.

Wieczorem zadzwoniłam do mamy i rozpłakałam się w słuchawce.

– Miałam rację… – powiedziała tylko cicho.

Bartek wyprowadził się tydzień później. Zostawił po sobie pustkę i kilka rachunków do zapłacenia. Przez długi czas nie mogłam patrzeć na swoje odbicie w lustrze bez poczucia wstydu i żalu do samej siebie.

Dziś wiem jedno: czasem trzeba posłuchać intuicji – swojej lub tej matczynej. Ale czy można kochać kogoś tak ślepo, by nie widzieć oczywistych znaków? Czy każda miłość musi boleć?