Zamiast „Cześć” usłyszałam: „Jestem żoną Marka”. Ta chwila zmieniła wszystko…

– Przepraszam, czy mogę się przysiąść? – usłyszałam głos tuż obok siebie. Spojrzałam na niego zaskoczona. Był przystojny, miał ciepłe oczy i uśmiech, który mógłby rozjaśnić nawet najbardziej pochmurny dzień. Moja przyjaciółka Anka skinęła głową, a ja, choć nieco zdezorientowana, zaprosiłam go gestem.

– Jestem Marek – przedstawił się. – Wybaczcie, że tak bez zaproszenia, ale… coś mnie tu przyciągnęło.

Rozmawialiśmy przez godzinę. Marek był czarujący, inteligentny, miał w sobie coś, co sprawiało, że chciało się go słuchać. Gdy wychodziłyśmy z kawiarni, wymieniliśmy się numerami. Anka spojrzała na mnie z uśmiechem: – No, no, chyba ktoś tu złapał bakcyla!

Nie wiedziałam wtedy, że ten dzień będzie początkiem końca mojego dotychczasowego życia.

Z Markiem spotykaliśmy się coraz częściej. Najpierw były to niewinne spacery po Starym Mieście, potem długie rozmowy przez telefon. Czułam się przy nim wyjątkowa – jakby ktoś wreszcie mnie zauważył. Po latach w cieniu męża i dzieci, po latach rutyny i zmęczenia, Marek był jak powiew świeżości.

Pewnego wieczoru zadzwonił do mnie mój mąż, Paweł:

– Gdzie jesteś? – zapytał chłodno.
– Z Anką na kawie – skłamałam bez mrugnięcia okiem.
– Dziwnie często ostatnio wychodzisz…

Zignorowałam jego podejrzenia. Przecież nic złego nie robiłam… Jeszcze nie.

Któregoś dnia Marek zaprosił mnie do siebie. Mieszkał na Żoliborzu, w pięknej kamienicy. Gdy weszłam do środka, poczułam lekki niepokój – na komodzie stały zdjęcia dzieci, kobiety w sukni ślubnej…

– To twoja rodzina? – zapytałam niepewnie.
– Tak… Ale to skomplikowane – odpowiedział wymijająco.

Nie drążyłam tematu. Chciałam wierzyć, że jestem dla niego kimś ważnym.

Minęły dwa miesiące. Pewnego popołudnia siedziałam z Anką w tej samej kawiarni co wtedy. Rozmawiałyśmy o wszystkim i o niczym, gdy nagle podszedł do nas ktoś nowy – kobieta w eleganckim płaszczu, z oczami pełnymi gniewu.

– Przepraszam… jesteś Kasią? – zwróciła się do mnie.
– Tak…
– Jestem żoną Marka.

Zamarłam. Poczułam, jakby ktoś wylał na mnie wiadro lodowatej wody. Anka spojrzała na mnie szeroko otwartymi oczami.

– Chciałam tylko wiedzieć, czy wiesz, że spotykasz się z żonatym facetem? – dodała kobieta z drżącym głosem.

Nie mogłam wydusić z siebie słowa. Wszystko nagle straciło sens. Marek był żonaty. Byłam tą drugą. Zdradziłam nie tylko Pawła, ale i samą siebie.

Wróciłam do domu jak w transie. Paweł czekał na mnie w kuchni.

– Co się stało? Wyglądasz jakbyś zobaczyła ducha.

Chciałam mu powiedzieć prawdę, ale zabrakło mi odwagi. Przez kolejne dni unikałam Marka, nie odbierałam telefonów. W końcu przysłał mi SMS-a: „Musimy porozmawiać”.

Spotkaliśmy się w parku.

– Przepraszam cię, Kasiu. Nie chciałem cię skrzywdzić…
– To dlaczego to zrobiłeś? Dlaczego nie powiedziałeś mi od razu?
– Bałem się cię stracić…

Poczułam gniew i żal jednocześnie. Przez chwilę myślałam nawet o tym, żeby zostawić Pawła i być z Markiem – ale teraz wiedziałam, że to niemożliwe.

W domu atmosfera była coraz bardziej napięta. Paweł zaczął coś podejrzewać. Dzieci patrzyły na mnie pytająco – czuły, że coś jest nie tak.

Któregoś wieczoru Paweł zapytał wprost:

– Masz kogoś?

Zamilkłam. W końcu skinęłam głową.

– Jak mogłaś? – wyszeptał. – Myślałem, że jesteśmy rodziną…

Poczułam się jak najgorszy człowiek na świecie. Próbowałam tłumaczyć się zmęczeniem, rutyną, brakiem uwagi z jego strony – ale wiedziałam, że to tylko wymówki.

Przez kolejne tygodnie żyliśmy obok siebie jak obcy ludzie. Paweł spał na kanapie w salonie. Dzieci pytały: „Mamo, dlaczego tata jest smutny?”

W końcu zdecydowałam się na terapię. Sama nie wiedziałam już kim jestem i czego chcę od życia. Na jednej z sesji psycholog zapytała:

– Czego pani najbardziej żałuje?
– Że nie potrafiłam powiedzieć „nie”. Że pozwoliłam sobie uwierzyć w bajkę…

Minęło pół roku. Z Pawłem powoli odbudowujemy zaufanie. To trudne – czasem mam wrażenie, że już nigdy nie będzie jak dawniej. Ale próbuję dla dzieci i dla siebie.

Czasem wracam myślami do tamtego dnia w kawiarni i zastanawiam się: co by było, gdybym wtedy powiedziała „nie”? Czy można naprawić coś, co raz się rozpadło? Czy zdrada zawsze musi oznaczać koniec wszystkiego?

A wy… czy potrafilibyście wybaczyć komuś taką zdradę? Czy można jeszcze zaufać po czymś takim?