Zamknięte drzwi, otwarte rany: Historia o tym, jak marzenia jednej kobiety rozbiły rodzinę

– Znowu wróciłaś późno. – Głos teściowej przeszył ciszę kuchni jak nóż. Stała przy zlewie, z rękami wciśniętymi w biodra, a jej spojrzenie było zimne jak lód. – Praca, praca… A dom? A mój syn?

Zatrzymałam się w progu, z torbą na ramieniu i sercem bijącym jak szalone. Miałam ochotę rzucić wszystko na podłogę i wybuchnąć płaczem, ale tylko zacisnęłam usta. – Pani Zofio, musiałam zostać dłużej. Mamy teraz trudny projekt…

– Projekt! – prychnęła. – Kiedyś kobiety miały inne priorytety. Rodzina była najważniejsza. A ty? Ciągle tylko gonisz za czymś, czego nawet nie potrafisz nazwać.

Nie odpowiedziałam. Przeszłam obok niej do pokoju, gdzie czekał na mnie Tomek. Siedział przy komputerze, nawet nie podnosząc wzroku. – Cześć – rzucił cicho.

– Cześć – odpowiedziałam równie cicho. Chciałam go przytulić, powiedzieć, jak bardzo mi ciężko, ale między nami wisiała niewidzialna ściana. Odkąd zamieszkaliśmy z jego matką, wszystko się zmieniło.

Początkowo myślałam, że to tylko przejściowe. Że Zofia się do mnie przekona, że zobaczy, jak bardzo kocham jej syna i jak bardzo staram się być dobrą żoną. Ale ona miała własną wizję idealnej synowej: cichą, posłuszną, gotującą rosół w niedzielę i prasującą koszule Tomka na błysk. Ja byłam inna. Chciałam pracować, rozwijać się, mieć coś swojego poza domem.

Każdego dnia czułam jej wzrok na sobie. Każdego dnia słyszałam drobne przytyki: „A może byś w końcu nauczyła się gotować?”, „Tomek lubi porządek”, „Może powinnaś pomyśleć o dziecku?”. Każdego dnia czułam się coraz mniejsza.

Najgorsze były wieczory. Siadaliśmy do kolacji i rozmowy szybko zamieniały się w przesłuchanie:

– A kiedy w końcu zdecydujecie się na dziecko? – pytała Zofia.

– Mamo… – Tomek próbował ją uciszyć.

– Przecież już trzy lata po ślubie! Ja w twoim wieku miałam dwójkę dzieci!

Czułam, jak krew napływa mi do twarzy. – To nasza sprawa – powiedziałam cicho.

– Twoja sprawa? – Zofia spojrzała na mnie z pogardą. – Ty nawet nie wiesz, co to znaczy być rodziną.

Po takich rozmowach zamykałam się w łazience i płakałam do późna w nocy. Tomek coraz częściej milczał. Nie stawał po mojej stronie, nie bronił mnie. Tłumaczył się: „To moja mama, muszę ją szanować”.

Pewnego wieczoru wróciłam do domu wcześniej niż zwykle. Usłyszałam ich rozmowę przez uchylone drzwi kuchni.

– Ona cię nie rozumie, Tomku – mówiła Zofia szeptem. – Ona myśli tylko o sobie. Ty zasługujesz na kogoś lepszego.

– Mamo, przestań…

– Nie przestanę! Nie pozwolę, żeby jakaś obca kobieta zniszczyła ci życie!

Stałam tam jak sparaliżowana. Poczułam się jak intruz we własnym domu.

Następnego dnia postanowiłam porozmawiać z Tomkiem.

– Musimy coś zmienić – powiedziałam drżącym głosem. – Nie dam rady tak dłużej żyć.

Spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem. – Co chcesz zrobić? Przecież nie wyrzucimy mamy na bruk.

– Ale ja też mam prawo do szczęścia! Do własnego życia!

Milczał długo. W końcu wyszedł z pokoju bez słowa.

Zaczęliśmy się od siebie oddalać. Każda rozmowa kończyła się kłótnią lub ciszą tak gęstą, że można ją było kroić nożem. W pracy udawałam silną, ale w środku byłam wrakiem człowieka.

Pewnego dnia zadzwoniła moja mama.

– Kasiu, co się dzieje? Słyszę po głosie, że coś jest nie tak.

Nie wytrzymałam i wszystko jej opowiedziałam. Płakałyśmy razem przez telefon.

– Może powinnaś wrócić do nas na jakiś czas? – zaproponowała cicho.

Wiedziałam jednak, że to nie rozwiąże problemu. Ucieczka niczego nie zmieni.

Nadszedł dzień, kiedy Zofia przekroczyła granicę. Wróciłam do domu i zobaczyłam ją grzebiącą w moich rzeczach.

– Co pani robi?!

– Szukam rachunku za prąd! Tomek mówił, że płacisz rachunki, a tu nic nie ma!

Poczułam, jak coś we mnie pęka.

– To koniec – powiedziałam cicho. Spakowałam kilka rzeczy i wyszłam z domu bez słowa.

Tomek zadzwonił dopiero po dwóch dniach.

– Kasiu… gdzie jesteś?

– U mamy. Muszę odpocząć…

– Wrócisz?

Nie odpowiedziałam od razu. W głowie miałam tysiące myśli: czy warto walczyć o ten związek? Czy Tomek kiedykolwiek stanie po mojej stronie?

Minęły tygodnie. Tomek przyszedł raz do mnie porozmawiać. Był smutny i zagubiony.

– Kocham cię – powiedział cicho. – Ale nie potrafię wybrać między tobą a mamą…

Wtedy zrozumiałam, że czasem miłość to za mało.

Dziś mieszkam sama. Uczę się żyć na nowo, odbudowywać siebie kawałek po kawałku. Czasem mijam Tomka na ulicy – patrzymy na siebie przez chwilę i każde idzie w swoją stronę.

Czy mogliśmy temu zapobiec? Czy gdybyśmy byli silniejsi, bardziej otwarci na siebie nawzajem, bylibyśmy dziś rodziną? A może czasem trzeba pozwolić odejść tym, których kochamy najbardziej?