Zawiodłam mojego wnuka – czy można wybaczyć sobie taki błąd?

— Mamo, czy możesz dziś wieczorem zostać z Arturem? — zapytał mnie Bartek przez telefon, a w jego głosie słychać było lekkie napięcie. — Chcielibyśmy z Martą wyjść na kolację, pierwszy raz od miesięcy.

Nie mogłam odmówić. Artur to mój jedyny wnuk, oczko w głowie. Odkąd się urodził, moje życie nabrało nowego sensu. Zawsze powtarzałam, że dla niego zrobiłabym wszystko. Ale tej nocy nie wiedziałam jeszcze, jak bardzo zawiodę siebie i wszystkich dookoła.

Kiedy Bartek i Marta przywieźli Artura, od razu zauważyłam, że chłopiec jest jakiś nieswój. Siedział skulony na kanapie, nie chciał jeść ulubionych naleśników, a jego policzki były zaróżowione bardziej niż zwykle. — Babciu, boli mnie głowa — wyszeptał cicho, kiedy próbowałam go rozbawić.

Zignorowałam to. Wmawiałam sobie, że to tylko zmęczenie po przedszkolu, może lekka alergia. Przecież dzieci często marudzą. Nie chciałam psuć Bartkowi i Marcie wieczoru. Tak bardzo pragnęłam być tą niezawodną babcią, która zawsze daje radę.

— Wszystko w porządku, kochanie? — zapytałam jeszcze raz, kiedy Artur zaczął kaszleć. — Tak, babciu — odpowiedział, ale jego oczy były matowe.

Przez następne dwie godziny próbowałam go zabawić bajkami i grami planszowymi. W pewnym momencie zasnął mi na kolanach. Dotknęłam jego czoła — było gorące jak rozpalona patelnia. Przestraszyłam się, ale zamiast zadzwonić do Bartka, postanowiłam poczekać. Przecież nie będę panikować z powodu zwykłej gorączki.

Kiedy Bartek i Marta wrócili po północy, Artur spał niespokojnie na kanapie. — Coś z nim nie tak — powiedziałam cicho. — Ma gorączkę, ale myślę, że to nic poważnego.

Marta spojrzała na mnie z niepokojem. — Mamo, czemu nie zadzwoniłaś? — zapytała ostro. — Przecież on nigdy tak nie choruje!

Bartek próbował ją uspokoić, ale widziałam w jego oczach rozczarowanie. Zabrali Artura do domu. Całą noc nie mogłam zasnąć, dręczona wyrzutami sumienia.

Następnego dnia zadzwonił Bartek. Jego głos był zimny jak lód:
— Mamo, Artur ma zapalenie płuc. Marta jest wściekła. Lekarz powiedział, że trzeba było reagować szybciej.

Zamarłam. Poczułam się jak najgorsza matka i babcia na świecie. Przez moją lekkomyślność mój ukochany wnuk trafił do szpitala.

Przez kolejne dni Marta nie odbierała ode mnie telefonów. Bartek rozmawiał krótko i rzeczowo. Czułam się odrzucona przez własną rodzinę. Siedziałam w pustym mieszkaniu i płakałam z bezsilności.

W głowie wciąż słyszałam słowa Marty: „Czemu nie zadzwoniłaś?”. Sama nie znałam odpowiedzi. Może bałam się przyznać do błędu? Może chciałam udowodnić sobie i innym, że potrafię być odpowiedzialna?

Po tygodniu Bartek przyszedł do mnie sam. Usiadł naprzeciwko i długo milczał.
— Mamo, wiem, że nie chciałaś źle — powiedział w końcu. — Ale musisz zrozumieć, że czasem lepiej przesadzić niż zignorować objawy.

Poczułam ulgę i jednocześnie jeszcze większy wstyd. — Przepraszam cię, Bartku — wyszeptałam przez łzy. — Przepraszam Martę i Artura…

Bartek pokiwał głową i wyszedł bez słowa.

Dopiero po dwóch tygodniach Marta zgodziła się ze mną porozmawiać. Spotkałyśmy się w kawiarni niedaleko szpitala.
— Nie wiem, czy kiedykolwiek ci wybaczę — powiedziała szczerze. — Ale wiem też, że kochasz Artura tak samo jak my.

Nie umiałam powstrzymać łez. — Zrobię wszystko, żeby odzyskać wasze zaufanie — obiecałam drżącym głosem.

Dziś Artur jest już zdrowy, ale ja wciąż noszę w sobie ciężar tamtej nocy. Każde spotkanie z rodziną jest inne niż kiedyś; czuję dystans i ostrożność w oczach Marty.

Czasem patrzę na stare zdjęcia Artura z dzieciństwa i pytam siebie: czy jedna pomyłka może przekreślić lata miłości i oddania? Czy rodzina potrafi naprawdę wybaczyć taki błąd? A może już zawsze będę tą babcią, która zawiodła?