Zawsze wspierałam córkę, gdy rozwodziła się z mężem. Teraz znów są razem, a ja zostałam jej największym wrogiem

– Mamo, proszę cię, przestań już. To moje życie! – krzyknęła Ola, trzaskając drzwiami mojego mieszkania.

Zostałam sama w kuchni, z kubkiem zimnej herbaty w dłoni i sercem ściśniętym tak mocno, że aż brakowało mi tchu. Jeszcze przed chwilą byłam pewna, że rozmawiamy jak zawsze – szczerze, otwarcie, jak matka z córką. Ale teraz… Teraz czułam się jak intruz w jej świecie.

Ola była moim jedynym dzieckiem. Urodziłam ją mając dwadzieścia dwa lata, sama, bo jej ojciec zniknął jeszcze zanim zaczęłam czuć pierwsze ruchy pod sercem. Przez całe życie powtarzałam sobie, że dam radę. Że będę dla niej matką i ojcem, przyjaciółką i powierniczką. I chyba mi się udało – przynajmniej przez pierwsze dwadzieścia kilka lat.

Zawsze była blisko mnie. Nawet kiedy poszła na studia do Warszawy, dzwoniła codziennie. Opowiadała o wszystkim: o wykładach, o koleżankach z akademika, o pierwszych randkach. Byłam dumna, że mam z nią taką relację. Może nawet za bardzo się do niej przywiązałam…

Kiedy poznała Michała, wiedziałam, że to coś poważnego. Przedstawiła mi go na święta – przystojny, elokwentny, z dobrego domu. Widziałam w jej oczach błysk szczęścia i niepokój. „Mamo, on jest trochę inny niż wszyscy” – powiedziała wtedy cicho. Nie dopytywałam. Chciałam wierzyć, że wie co robi.

Ślub był piękny. Ola miała na sobie suknię po mojej mamie – przerobioną przez krawcową na nowoczesną modłę. Michał patrzył na nią jak na księżniczkę. Wszyscy mówili: „Idealna para”.

Ale już po roku zaczęły się telefony o północy. Ola płakała do słuchawki: „Mamo, on mnie nie rozumie…”, „Mamo, on wraca coraz później…”, „Mamo, nie wiem czy to ma sens”. Słuchałam cierpliwie, pocieszałam, radziłam. Czasem miałam ochotę pojechać do nich i zrobić awanturę Michałowi, ale Ola zawsze mnie powstrzymywała.

Aż pewnego dnia zadzwoniła i powiedziała: „Rozwodzimy się”.

Nie pytałam o szczegóły. Przyjechała do mnie na kilka tygodni – wychudzona, z podkrążonymi oczami. Gotowałam jej ulubione potrawy, tuliłam jak wtedy, gdy była małą dziewczynką i bała się burzy. Byłam jej opoką.

Rozwód przebiegł szybko. Michał nie walczył – podobno miał już kogoś innego. Ola płakała przez całą rozprawę. Po wszystkim powiedziała tylko: „Dziękuję ci, mamo. Bez ciebie bym nie dała rady”.

Myślałam wtedy: „To już koniec jej cierpienia. Teraz będzie tylko lepiej”.

Ale życie miało inne plany.

Minął rok. Ola wróciła do pracy w agencji reklamowej, zaczęła spotykać się ze znajomymi. Często przyjeżdżała do mnie na weekendy – razem gotowałyśmy pierogi, oglądałyśmy stare filmy. Czułam się potrzebna jak nigdy wcześniej.

Aż pewnego dnia zauważyłam zmianę w jej zachowaniu. Stała się zamknięta w sobie, coraz rzadziej dzwoniła. Kiedy pytałam co się dzieje, odpowiadała wymijająco: „Dużo pracy”, „Zmęczona jestem”.

W końcu przyszła do mnie i powiedziała:
– Mamo… Spotykam się z kimś.
– To świetnie! – ucieszyłam się szczerze.
– To Michał.

Zamarłam.
– Ola… Przecież on cię zostawił! Przecież przez niego tyle wycierpiałaś!
– Mamo, ludzie się zmieniają… On przeprosił… Zrozumiał swoje błędy…
– A ty mu wierzysz? Po tym wszystkim?
– Tak! – krzyknęła nagle. – Wierzę mu bardziej niż komukolwiek!

Nie potrafiłam tego zrozumieć. Próbowałam rozmawiać z nią spokojnie, tłumaczyć jej, że to niebezpieczne wracać do kogoś, kto już raz ją zranił. Ale ona zamknęła się przede mną jeszcze bardziej.

Od tamtej pory nasze rozmowy były coraz rzadsze i coraz bardziej napięte. Ola przestała przyjeżdżać na weekendy. Kiedy dzwoniłam – odbierała rzadko i rozmawiała zdawkowo.

Pewnego dnia spotkałam ją przypadkiem na rynku w naszym miasteczku – szła z Michałem pod rękę. Uśmiechali się do siebie jakby byli zakochani po uszy. Kiedy mnie zobaczyli, Ola spuściła wzrok.
– Cześć mamo – powiedziała cicho.
– Dzień dobry pani Krystyno – dodał Michał.

Nie wiedziałam co powiedzieć. Stałam jak słup soli.
– Może wpadniecie kiedyś na obiad? – zaproponowałam niepewnie.
– Zobaczymy… – odpowiedziała Ola i pociągnęła Michała dalej.

Wróciłam do domu i rozpłakałam się jak dziecko.

Od tamtej pory minęło kilka miesięcy. Ola prawie całkowicie zerwała ze mną kontakt. Dowiedziałam się od sąsiadki, że znów mieszkają razem w Warszawie. Podobno planują drugi ślub.

Czuję się zdradzona przez własne dziecko. Przecież wszystko robiłam dla niej! Byłam przy niej zawsze – kiedy była szczęśliwa i kiedy cierpiała najbardziej. A teraz? Teraz jestem jej największym wrogiem.

Czasem zastanawiam się: czy można kochać za bardzo? Czy moja troska ją udusiła? Czy powinnam była pozwolić jej popełniać własne błędy bez mojego udziału?

Patrzę na stare zdjęcia Oli z dzieciństwa i łzy same napływają mi do oczu. Tyle wspólnych chwil… Tyle rozmów do późna w nocy…

A teraz zostało tylko milczenie.

Czy każda matka musi kiedyś stracić swoją córkę? Czy to ja zawiodłam jako matka? Może powinnam nauczyć się odpuszczać… Ale jak pozwolić odejść komuś, kogo kocha się najbardziej na świecie?