Zawsze za młoda na rezygnację: Historia Marii z podwarszawskiego Milanówka

– Mamo, nie wygłupiaj się! – głos Agaty przebił się przez gwar kuchni, gdzie rodzina szykowała się do mojego jubileuszu. – Przecież nie będziesz teraz zaczynać wszystkiego od nowa. Masz wnuki, ogród, dom… Czego ci jeszcze trzeba?

Spojrzałam na nią, na jej spięte ramiona i wzrok pełen troski, ale i niezrozumienia. Właśnie dziś, w dniu moich sześćdziesiątych urodzin, poczułam się jak aktorka w przedstawieniu, którego scenariusza nie pisałam. Wszyscy wokół oczekiwali ode mnie wdzięczności za przeżyte lata i pokory wobec tego, co przyniesie starość. Ale ja… ja czułam, że coś we mnie krzyczy.

W kuchni pachniało sernikiem i kawą. Za oknem padał czerwcowy deszcz. Wnuczka Zosia biegała po korytarzu z balonami, a mój mąż Janek rozmawiał przez telefon z sąsiadem o nowej altanie. Wszyscy byli zajęci sobą, a ja stałam przy oknie i czułam się bardziej samotna niż kiedykolwiek.

– Maria, co ty tam tak stoisz? – Janek podszedł do mnie i położył mi rękę na ramieniu. – Goście zaraz przyjdą. Uśmiechnij się trochę.

Uśmiechnij się. To słyszałam przez całe życie. Uśmiechaj się, nie narzekaj, bądź wdzięczna. Ale czy ktoś zapytał mnie kiedyś, czego naprawdę chcę?

Wszystko zaczęło się kilka tygodni temu, kiedy przypadkiem znalazłam w szufladzie stary zeszyt z wierszami. Pisałam je jeszcze jako nastolatka, zanim wyszłam za Janka i zanim życie zamieniło się w niekończący się ciąg obowiązków: dzieci, praca w bibliotece, zakupy, obiady, pranie. Przez lata zapomniałam o sobie. A teraz te wiersze przypomniały mi o marzeniach, które porzuciłam.

– Mamo, nie rób sceny – Agata znów weszła do kuchni. – Wszyscy czekają na tort.

Spojrzałam na nią i nagle poczułam złość. – Agata, czy ty w ogóle mnie słyszysz? Czy widzisz we mnie coś więcej niż babcię do opieki nad Zosią?

Cisza. Wszyscy zamarli. Nawet Zosia przestała biegać.

– O co ci chodzi? – zapytała cicho Agata.

– Chcę spróbować czegoś nowego – powiedziałam drżącym głosem. – Chcę zapisać się na warsztaty literackie w Warszawie. Chcę pisać książkę.

Janek spojrzał na mnie jak na wariatkę. – W tym wieku? Maria, daj spokój…

– A dlaczego nie? – odpowiedziałam ostrożnie. – Czy to już koniec mojego życia? Mam tylko siedzieć w domu i czekać na wnuki?

Agata przewróciła oczami. – Mamo, przecież masz wszystko! Po co ci to?

Wtedy pękło we mnie coś, co trzymało mnie przez lata w ryzach. – Bo chcę być kimś więcej niż tylko matką i babcią! Chcę być sobą!

Goście przyszli chwilę później. Były życzenia, kwiaty i tort z napisem „Najlepsza Babcia”. Ale ja czułam się jak ktoś obcy we własnym domu. Słuchałam rozmów o polityce i pogodzie, ale myślami byłam gdzie indziej – w sali warsztatowej na Nowym Świecie, gdzie kobiety w moim wieku czytają swoje teksty i śmieją się z własnych błędów.

Po imprezie Janek zamknął się w garażu, a Agata zabrała Zosię do siebie.

Zostałam sama z pustymi talerzami i głową pełną pytań.

Następnego dnia zadzwoniłam do organizatorki warsztatów.

– Dzień dobry, tu Maria Nowak z Milanówka. Czy są jeszcze wolne miejsca?

– Oczywiście! – usłyszałam wesoły głos po drugiej stronie. – Zapraszamy! Każdy wiek jest dobry na pisanie.

Serce mi zabiło mocniej.

Kiedy powiedziałam o tym Jankowi, wybuchł śmiechem.

– Ty? Pisarka? Przecież nawet nie masz matury z polskiego!

Zabolało. Bardziej niż chciałam przyznać.

Ale nie poddałam się. Pojechałam na pierwsze zajęcia sama. Siedziałam wśród kobiet takich jak ja – jedne po rozwodach, inne po śmierci mężów, wszystkie spragnione czegoś więcej niż tylko codzienności.

Pisałyśmy o miłości i stracie, o marzeniach i rozczarowaniach. Płakałyśmy i śmiałyśmy się razem.

Po kilku tygodniach napisałam opowiadanie o kobiecie, która po sześćdziesiątce zaczyna nowe życie. Przeczytałam je na głos podczas zajęć. Dostałam brawa.

Wróciłam do domu szczęśliwa jak nigdy dotąd.

Ale rodzina nie rozumiała mojej przemiany.

Janek był coraz bardziej oschły. Przestał ze mną rozmawiać o czymkolwiek poza rachunkami i obiadem.

Agata przestała dzwonić codziennie.

Zosia pytała tylko: – Babciu, czemu jesteś smutna?

Nie byłam smutna. Byłam wolna. Ale ta wolność miała wysoką cenę: samotność.

Pewnego wieczoru Janek wrócił późno z garażu.

– Maria… Może przesadzasz? Może powinnaś już odpuścić te swoje fanaberie?

Spojrzałam mu prosto w oczy.

– A może ty powinieneś zacząć żyć naprawdę?

Nie odpowiedział.

Dziś kończę sześćdziesiąt lat i wiem jedno: nigdy nie jest za późno na marzenia. Nawet jeśli wszyscy wokół chcą cię zamknąć w szufladce „babci” i „emerytki”.

Czy naprawdę musimy rezygnować z siebie tylko dlatego, że inni tego oczekują? Czy odwaga do zmiany to luksus zarezerwowany dla młodych?