Zdrada, której się nie spodziewałam: Gdy świat rozpada się po trzydziestu latach małżeństwa

— Naprawdę nie masz mi nic do powiedzenia? — zapytałam Adama, patrząc mu prosto w oczy. Siedział na brzegu naszego starego, wysłużonego fotela, który kupiliśmy jeszcze na początku lat dziewięćdziesiątych, gdy wszystko wydawało się proste. Jego wzrok błądził gdzieś po ścianie, jakby szukał tam odpowiedzi, których nie potrafił znaleźć we własnym sercu. W pokoju unosił się zapach kawy, którą przed chwilą zaparzyłam, próbując zachować pozory normalności. Ale normalność już nie istniała.

Nie myślałam, że mnie to spotka w tym wieku. Nie wtedy, kiedy dzieci prawie odchowane, kredyt prawie spłacony, a my z Adamem powoli zaczęliśmy mówić o wcześniejszej emeryturze i „życiu dla siebie”. Miałam 55 lat, kiedy dowiedziałam się, że mój mąż mnie zdradza. Nie podejrzewałam niczego. Serio. Byliśmy razem prawie trzydzieści lat. Kłóciliśmy się jak wszyscy, czasem milczeliśmy przez kilka dni, ale zawsze wracaliśmy do siebie. Myślałam, że to wystarczy.

Wszystko zaczęło się od telefonu. Dzwoniła Marta — koleżanka Adama z pracy. Zawsze wydawała mi się sympatyczna, choć młodsza ode mnie o dobre dziesięć lat. „Musimy porozmawiać” — powiedziała cicho, niemal szeptem. Spotkałyśmy się w kawiarni na rogu. Była blada, ręce jej drżały. — Przepraszam — zaczęła — ale nie mogę już tego dłużej ukrywać. Adam i ja… To nie powinno się wydarzyć. — Patrzyła mi prosto w oczy. Wtedy poczułam, jakby ktoś wyrwał mi serce z piersi.

Nie pamiętam, co odpowiedziałam. Chyba nic. Siedziałam jak sparaliżowana, słuchając jej wyznań. To ona miała odwagę spojrzeć mi w twarz — nie on. Adam przez kolejne dni unikał rozmów, wychodził wcześniej do pracy, wracał później niż zwykle. W domu panowała cisza tak gęsta, że można by ją kroić nożem.

Najgorsze były wieczory. Dzieci już dorosłe — Tomek mieszka w Krakowie z narzeczoną, a Kasia studiuje w Poznaniu — dzwoniły rzadko, zajęte własnym życiem. Zostawałam sama z myślami i pytaniami bez odpowiedzi: Dlaczego? Czy czegoś mu brakowało? Czy ja się zmieniłam? Czy to moja wina?

Pewnego dnia nie wytrzymałam. Wrócił późno, zmęczony, jakby starszy o dziesięć lat.
— Adam, powiedz mi prawdę. Kochasz ją?
Milczał długo.
— Nie wiem — wyszeptał w końcu. — Wszystko mi się pomieszało.

To bolało najbardziej. Nie zdrada ciała, ale zdrada serca. Przez kilka tygodni żyliśmy obok siebie jak współlokatorzy. Unikaliśmy wzroku, rozmów o przyszłości. Próbowałam zachowywać się normalnie: robiłam zakupy, gotowałam obiady, prałam jego koszule. Ale każda czynność była jak zadra pod paznokciem.

Mama mówiła mi kiedyś: „Małżeństwo to nie bajka, ale czasem trzeba zacisnąć zęby i przetrwać burzę”. Tylko czy każda burza jest do przetrwania?

W pracy udawałam, że wszystko jest w porządku. Koleżanki pytały: „Co u ciebie?”, a ja odpowiadałam: „Wszystko dobrze” i uśmiechałam się sztucznie. Wieczorami płakałam w łazience, żeby Adam nie słyszał.

Najbardziej bolało mnie to upokorzenie — że wszyscy wiedzieli wcześniej ode mnie. Że Marta miała odwagę przyjść do mnie i powiedzieć prawdę, a Adam nie potrafił nawet spojrzeć mi w oczy.

Pewnego dnia zadzwoniła Kasia.
— Mamo, co się dzieje? Tata dziwnie się zachowuje.
Zawahałam się.
— Między nami jest… trudno — powiedziałam tylko.
— On cię skrzywdził? — zapytała bez ogródek.
— Tak — przyznałam cicho.
Po tej rozmowie długo siedziałam przy stole i patrzyłam na stare zdjęcia rodzinne. Uśmiechnięci na wakacjach nad Bałtykiem, święta u teściowej, pierwsze kroki Tomka… Gdzie podziało się nasze szczęście?

W końcu Adam spakował walizkę i wyprowadził się do siostry.
— Muszę to wszystko przemyśleć — powiedział na pożegnanie.
Nie płakałam wtedy. Byłam pusta w środku.

Przez kolejne tygodnie uczyłam się żyć sama ze sobą. Odkrywałam na nowo ciszę w domu, samotne śniadania i wieczory z książką zamiast telewizora grającego w tle. Zaczęłam chodzić na długie spacery po parku, spotykać się z dawno niewidzianymi znajomymi.

Marta zadzwoniła jeszcze raz.
— Przepraszam cię… Wiem, że to niczego nie zmieni, ale musisz wiedzieć: Adam był zagubiony. To nie była twoja wina.
Nie odpowiedziałam jej wtedy niczego konkretnego. Czy mogłam jej wybaczyć? Czy powinnam wybaczyć Adamowi?

Dzieci przyjechały na święta. Tomek przytulił mnie mocno.
— Mamo, jesteśmy z tobą.
Poczułam wtedy pierwszy raz od miesięcy coś na kształt nadziei.

Minął rok od tamtych wydarzeń. Adam wrócił do domu na chwilę — chciał porozmawiać o rozwodzie.
— Przepraszam cię za wszystko — powiedział szczerze.
Patrzyłam na niego i widziałam człowieka zmęczonego życiem, zagubionego jak nigdy dotąd.
— Może kiedyś ci wybaczę — odpowiedziałam spokojnie.

Dziś wiem jedno: życie potrafi zaskoczyć nawet wtedy, gdy wydaje nam się, że wszystko mamy pod kontrolą. Czy można odbudować siebie po takim upokorzeniu? Czy warto jeszcze wierzyć ludziom? Czasem pytam siebie: czy lepiej znać całą prawdę, nawet jeśli boli tak bardzo?