Zdrada nad Wartą: Historia Krystyny, która musiała nauczyć się żyć od nowa
– Krystyna, musimy porozmawiać – powiedział Andrzej, stojąc w progu naszej sypialni. Był wieczór, a przez uchylone okno wpadał zapach mokrej trawy po burzy. Siedziałam na łóżku, przeglądając stare zdjęcia z wakacji nad Bałtykiem. Nasza rodzina – ja, Andrzej, nasze dzieci: Marta i Tomek. Uśmiechnięci, szczęśliwi, jakby nic złego nie mogło się wydarzyć.
Spojrzałam na niego. W jego oczach nie było już czułości, tylko zmęczenie i coś jeszcze – może poczucie winy? – O co chodzi? – zapytałam, czując, jak serce zaczyna mi walić.
– To nie jest łatwe… – zaczął, a ja już wiedziałam. Przeczuwałam to od miesięcy. Dziwne telefony, wyjazdy służbowe, które kończyły się późnym powrotem do domu. Zapach obcych perfum na jego koszuli. Ale wciąż miałam nadzieję, że to tylko moja wyobraźnia.
– Poznałem kogoś – powiedział w końcu. – Jest młodsza ode mnie… od nas. Krystyna, zakochałem się.
W tej chwili świat zawirował. Wszystko, co budowaliśmy przez ponad dwadzieścia lat, nagle przestało istnieć. Poczułam się jakby ktoś wyrwał mi serce i zostawił pustkę.
Nie pamiętam, co odpowiedziałam. Chyba nic. Siedziałam w milczeniu, patrząc na Andrzeja, który nie miał odwagi spojrzeć mi w oczy. Wyszedł z pokoju, zostawiając mnie samą z moim bólem.
Przez kolejne dni żyłam jak w transie. Dzieci już były dorosłe – Marta studiowała w Poznaniu, Tomek pracował w Warszawie – ale dla mnie wciąż byli moimi małymi dziećmi. Nie wiedziałam, jak im powiedzieć o tym wszystkim.
Marta przyjechała pierwsza. Usiadłyśmy w kuchni przy herbacie. – Mamo, co się dzieje? Tata jest dziwny, ty też… – zaczęła ostrożnie.
– Tata odchodzi – powiedziałam cicho. – Ma kogoś innego.
Marta rozpłakała się. Przytuliłam ją mocno, choć sama ledwo trzymałam się na nogach.
Tomek zareagował inaczej. Przyjechał po kilku dniach i od razu poszedł do ojca. Słyszałam ich podniesione głosy przez zamknięte drzwi gabinetu:
– Jak mogłeś to zrobić mamie? Nam wszystkim?
– Tomek, to nie takie proste… – próbował tłumaczyć Andrzej.
– Proste? Zdradziłeś rodzinę! – krzyczał mój syn.
Wieczorem Tomek przyszedł do mnie i powiedział tylko: – Mamo, nie pozwól mu cię złamać.
Ale ja byłam już złamana. Przez tygodnie nie mogłam spać. Chodziłam po domu jak cień samej siebie. Znajomi zaczęli unikać rozmów ze mną – nie wiedzieli, co powiedzieć. W małym miasteczku plotki rozchodzą się szybciej niż wiatr nad Wartą.
Najgorsze były noce. Leżałam w łóżku i słyszałam ciszę. Ciszę po Andrzeju, po naszej miłości, po wszystkim, co było ważne.
Pewnego dnia zadzwoniła do mnie Zofia, moja przyjaciółka jeszcze z liceum:
– Krystyna, musisz wyjść z domu. Spotkajmy się na spacerze nad rzeką.
Nie chciałam nigdzie wychodzić, ale Zofia była uparta. Poszłyśmy razem nad Wartę. Siedziałyśmy na ławce i patrzyłyśmy na wodę.
– Wiesz – zaczęła Zofia – mój ojciec też zostawił mamę dla młodszej kobiety. Mama myślała wtedy, że jej życie się skończyło. Ale po roku zaczęła żyć na nowo. Znalazła pracę, poznała nowych ludzi… Może ty też dasz radę?
Popatrzyłam na nią z niedowierzaniem:
– Ja nie umiem żyć sama. Całe życie byłam żoną Andrzeja.
– Teraz musisz być Krystyną dla siebie – odpowiedziała cicho.
Te słowa długo dźwięczały mi w głowie. Zaczęłam powoli wracać do życia. Najpierw małe rzeczy: spacer do sklepu bez łez w oczach, kawa z sąsiadką, telefon do Marty bez udawania, że wszystko jest w porządku.
Ale najtrudniejsze było wybaczenie sobie – że nie zauważyłam wcześniej sygnałów, że pozwoliłam sobie na ślepą ufność. I wybaczenie Andrzejowi… choć tego chyba nigdy nie potrafiłam zrobić do końca.
Po kilku miesiącach Andrzej zabrał swoje rzeczy i wyprowadził się do niej – tej młodszej kobiety z Poznania. Dzieci odwiedzały go rzadko; relacje były napięte.
Zostałam sama w dużym domu pod Poznaniem. Czasem czułam się jak duch krążący po pustych pokojach. Ale z każdym tygodniem było trochę łatwiej oddychać.
Zaczęłam chodzić na zajęcia jogi do domu kultury. Poznałam tam ludzi takich jak ja – porzuconych, samotnych, szukających sensu życia na nowo. Z niektórymi zaprzyjaźniłam się naprawdę blisko.
Któregoś dnia Marta powiedziała mi przez telefon:
– Mamo, jestem z ciebie dumna. Pokazałaś nam wszystkim, że można się podnieść po najgorszym.
Poczułam wtedy coś na kształt ulgi i dumy. Może rzeczywiście jestem silniejsza niż myślałam?
Czasem jeszcze budzę się w nocy i pytam siebie: dlaczego to mnie spotkało? Czy mogłam coś zrobić inaczej? Ale potem patrzę na siebie w lustrze i widzę kobietę, która przeszła przez piekło i wyszła z niego żywa.
Czy naprawdę można zacząć wszystko od nowa po pięćdziesiątce? Czy zdrada zawsze musi oznaczać koniec świata? Może to dopiero początek czegoś nowego…