Zmęczona wspieraniem rodziny: Ile jeszcze mogę znieść?

– Znowu nie masz na czynsz, mamo? – zapytałam, ściskając telefon tak mocno, że aż zbielały mi knykcie. W słuchawce słyszałam tylko cichy szloch i szuranie kapci po linoleum. – Przepraszam, Aniu, ale wiesz, jak jest… Twój ojciec znowu stracił pracę, a Zuzia potrzebuje nowych butów do szkoły…

Zamknęłam oczy. To już trzeci raz w tym roku. Trzeci raz, kiedy muszę wybierać między własnym spokojem a ich bezpieczeństwem. Pracuję po dwanaście godzin dziennie w biurze rachunkowym na warszawskim Mokotowie, a wieczorami dorabiam korepetycjami z matematyki. Mam trzydzieści dwa lata i od dekady nie miałam wakacji. Wszystko po to, by moja rodzina na Podlasiu mogła przeżyć kolejny miesiąc.

– Mamo, ja naprawdę nie wiem, jak długo jeszcze dam radę… – wyszeptałam, czując, jak łzy cisną mi się do oczu.

– Wiem, kochanie. Ale kto nam pomoże, jeśli nie ty? – odpowiedziała cicho.

W tej jednej chwili poczułam się jak w potrzasku. Od dziecka uczono mnie, że rodzina jest najważniejsza. Że trzeba pomagać, dzielić się ostatnią kromką chleba. Ale czy ktoś kiedyś pomyślał o mnie? O tym, że ja też mam swoje życie, marzenia, potrzeby?

Wróciłam myślami do dzieciństwa. Tata zawsze był dobrym człowiekiem, ale nigdy nie potrafił utrzymać pracy dłużej niż kilka miesięcy. Mama sprzątała domy sąsiadów, ale zarobione pieniądze znikały szybciej niż się pojawiały. Zuzia, moja młodsza siostra, od zawsze miała problemy w szkole – nie dlatego, że była głupia, tylko nikt nie miał czasu jej pomóc. Ja byłam tą „odpowiedzialną”. Tą, która musiała być silna.

Pamiętam, jak miałam siedemnaście lat i pierwszy raz dostałam stypendium. Chciałam kupić sobie nowy plecak – taki z modnym wtedy motywem kwiatowym. Ale mama poprosiła mnie o pieniądze na prąd. Oddałam jej wszystko. Plecak kupiła sobie koleżanka z klasy.

Teraz historia się powtarza. Tylko stawka jest wyższa.

Kilka dni temu zadzwoniła do mnie Zuzia.

– Anka, mogłabyś mi pożyczyć tysiąc złotych? Muszę oddać dług Tomkowi…

– Jaki dług? – zapytałam z niedowierzaniem.

– No bo… Pożyczył mi na kurs prawa jazdy. Obiecałam mu oddać do końca miesiąca.

– Zuzia! Przecież mówiłam ci, żebyś nie brała żadnych pożyczek!

– Ale wszyscy mają prawo jazdy! – krzyknęła rozpaczliwie. – Ty nic nie rozumiesz!

Zupełnie jakbym rozmawiała z mamą. To samo poczucie krzywdy, te same pretensje. Jakby moje życie było tylko narzędziem do spełniania ich potrzeb.

Wieczorem zadzwonił tata.

– Aniu, wiem, że masz dużo na głowie… Ale może mogłabyś pogadać z szefem? Może by mnie przyjął na magazyn?

– Tato, to nie takie proste…

– No ale spróbuj! Dla rodziny!

Dla rodziny. Te dwa słowa dźwięczą mi w uszach jak wyrok.

W pracy coraz częściej łapię się na tym, że jestem rozkojarzona. Kiedyś lubiłam swoją robotę – porządek w liczbach dawał mi poczucie kontroli nad chaosem świata. Teraz nawet cyferki wydają się przeciwko mnie. Szefowa patrzy na mnie z ukosa.

– Aniu, wszystko w porządku? – pyta któregoś dnia.

– Tak… po prostu trochę zmęczona jestem.

Nie mówię jej prawdy. Nie mówię nikomu prawdy. Nawet Michałowi – mojemu chłopakowi od dwóch lat.

Michał jest inny niż wszyscy mężczyźni w mojej rodzinie. Stabilny, spokojny, pracowity. Marzy o wspólnym mieszkaniu i dzieciach. Ale ja ciągle odwlekam decyzję.

– Kiedy przestaniesz żyć dla innych? – pyta czasem cicho.

Nie umiem odpowiedzieć.

W zeszłym tygodniu wydarzyło się coś, co przelało czarę goryczy. Dostałam premię w pracy – pierwszy raz od lat. Chciałam kupić sobie nowy płaszcz na zimę i zabrać Michała na weekend do Krakowa. Już miałam rezerwować hotel, kiedy zadzwoniła mama.

– Aniu… Zabrali nam lodówkę za długi…

Poczułam się tak, jakby ktoś wyciągnął mi dywan spod nóg.

– Mamo! Przecież dawałam wam pieniądze na rachunki!

– Ale musieliśmy oddać sąsiadce za lekarstwa…

Wybuchłam płaczem. Po raz pierwszy od lat pozwoliłam sobie na słabość.

Michał przytulił mnie mocno.

– Musisz postawić granicę – powiedział stanowczo.

Ale jak postawić granicę własnej matce? Jak powiedzieć „nie” komuś, kto cię wychował?

Przez kilka dni chodziłam jak struta. W pracy popełniłam błąd w rozliczeniach klienta – pierwszy raz w życiu! Szefowa wezwała mnie na rozmowę.

– Aniu, musisz odpocząć. Weź kilka dni wolnego.

Wróciłam do mieszkania i usiadłam przy oknie. Patrzyłam na szare bloki i zastanawiałam się: czy to już moje życie? Czy zawsze będę tylko „tą odpowiedzialną”? Czy kiedykolwiek będę mogła być po prostu sobą?

Wieczorem zadzwoniła Zuzia.

– Anka… przepraszam za wszystko. Wiem, że cię wykorzystujemy… Ale ja nie umiem inaczej żyć…

Słuchałam jej łkania i czułam mieszankę gniewu i współczucia. Chciałam ją przytulić i jednocześnie potrząsnąć nią mocno.

Następnego dnia pojechałam do rodziców na Podlasie. W domu panował bałagan – stare gazety na stole, zimno w kuchni, mama siedziała pod kocem z kubkiem herbaty.

– Musicie coś zmienić – powiedziałam stanowczo. – Nie mogę was już dłużej utrzymywać sama.

Mama spojrzała na mnie z wyrzutem.

– Myślisz, że nam łatwo prosić cię o pomoc?

– Wiem… Ale ja też mam swoje życie! Chcę mieć rodzinę! Chcę być szczęśliwa!

Tata spuścił głowę.

– Może powinniśmy sprzedać dom…

Zuzia rozpłakała się jeszcze głośniej.

Przez kilka godzin rozmawialiśmy szczerze – pierwszy raz od lat. O tym, jak bardzo wszyscy jesteśmy zmęczeni tą sytuacją. O tym, że każdy musi wziąć odpowiedzialność za siebie.

Wyjeżdżając z Podlasia czułam ulgę i strach jednocześnie. Czy będą potrafili sobie poradzić? Czy ja będę potrafiła żyć bez poczucia winy?

Dziś siedzę przy biurku i piszę te słowa z nadzieją, że ktoś mnie zrozumie. Że nie jestem sama w tym rozdwojeniu między lojalnością a własnym szczęściem.

Czy można kochać rodzinę i jednocześnie postawić granice? Czy egoizm to naprawdę grzech – czy może czasem jedyna droga do ocalenia siebie?