Zostaw portfel, ale przywieź wnuki: Opowieść o rodzinie, pieniądzach i starości
– Mamo, tylko nie zapomnij portfela, dobrze? – głos mojej córki, Magdy, rozbrzmiewa w słuchawce z lekką nutą niecierpliwości. – Dzieci chciałyby lody po drodze.
Zaciskam palce na telefonie. Wiem, co to znaczy. Znowu chodzi o pieniądze. Ostatnio każda rozmowa z Magdą kończy się prośbą – a to na zajęcia dodatkowe dla wnuków, a to na nowy plecak, a to na kino. Czuję się jak bankomat, nie jak matka czy babcia.
Ale przecież kocham te dzieci. Kocham Magdę. Tylko… czy ona jeszcze kocha mnie? Czy jestem dla niej kimś więcej niż źródłem wsparcia?
Odkładam słuchawkę i przez chwilę siedzę w ciszy mojego mieszkania. W kuchni cicho tyka zegar. Za oknem szarzeje listopadowe popołudnie. W ogródku, który pielęgnowałam przez lata, wiatr przewraca ostatnie suche liście. Kiedyś biegały tam dzieci – moje dzieci – teraz nawet wnuki rzadko tu zaglądają.
– Jadwiga, nie bądź sentymentalna – mówię do siebie półgłosem. – Trzeba się cieszyć tym, co jest.
Ale czy naprawdę muszę się cieszyć? Czy muszę udawać, że wszystko jest dobrze?
Dzwonek do drzwi wyrywa mnie z zamyślenia. To sąsiadka, pani Zosia.
– Dzień dobry, Jadwigo! – woła radośnie. – Jak zdrowie?
– A jak ma być? – wzruszam ramionami. – Starość nie radość.
Zosia siada naprzeciwko mnie przy kuchennym stole. Przynosi świeże bułki z piekarni.
– Widziałam twoją Magdę z dziećmi wczoraj na rynku – zaczyna ostrożnie. – Ładne te twoje wnuki.
– Ładne… Ale rzadko je widuję – odpowiadam cicho.
Zosia patrzy na mnie ze współczuciem. – Moja Basia też nie ma czasu. Praca, dom… Ale wiesz co? Czasem myślę, że to nie tylko brak czasu. To coś więcej.
Milczymy przez chwilę. Każda z nas wie, co to znaczy być matką dorosłych dzieci.
Wieczorem dzwoni syn, Tomek. Rzadko dzwoni bez powodu.
– Mamo, słuchaj… Potrzebuję przysługi – zaczyna bez zbędnych wstępów. – Mogłabyś pożyczyć mi trochę pieniędzy? Do pierwszego tylko…
Zaciskam zęby. Znowu to samo.
– Tomku, sama ledwo wiążę koniec z końcem…
– No ale masz przecież tę emeryturę! – przerywa mi zniecierpliwiony.
– Tak, ale rachunki same się nie zapłacą.
Cisza po drugiej stronie. Słyszę jego oddech.
– No dobrze, mamo… Jak nie możesz, to trudno.
Odkładam słuchawkę i czuję łzy pod powiekami. Kiedyś byłam dla nich wszystkim. Teraz jestem tylko portfelem na nogach.
W nocy nie mogę spać. Przewracam się z boku na bok, wspominając czasy, gdy dom tętnił życiem. Gdy Magda przybiegała do mnie z rozbitym kolanem, a Tomek chował się za moją spódnicą przed burzą.
Gdzie popełniłam błąd? Czy za bardzo ich rozpieszczałam? Czy za mało wymagałam?
Rano budzi mnie telefon od Magdy.
– Mamo, przyjedziesz dziś po dzieci?
– Przyjadę – odpowiadam automatycznie.
– I pamiętaj o portfelu! – dodaje szybko.
Wzdycham ciężko i zaczynam szykować się do wyjścia. Zakładam płaszcz, chowam portfel do torebki i wychodzę na przystanek tramwajowy. W tramwaju tłok, młodzi ludzie patrzą w telefony. Nikt nie ustępuje miejsca starszej pani z siwymi włosami.
Pod szkołą czekają już moje wnuki: Ania i Kuba.
– Babciu! – woła Ania i rzuca mi się na szyję.
Na chwilę zapominam o wszystkim. Przytulam ją mocno i czuję ciepło w sercu.
– Babciu, pójdziemy na lody? – pyta Kuba z nadzieją w oczach.
Uśmiecham się smutno. – Dobrze, pójdziemy.
W lodziarni dzieci wybierają największe porcje. Płacę bez słowa. Potem idziemy do parku. Siedzę na ławce i patrzę, jak bawią się na placu zabaw. Przez chwilę czuję się potrzebna.
Po południu odwożę je do Magdy.
– Dzięki, mamo – mówi szybko, nawet nie patrząc mi w oczy. – A mogłabyś zostać z nimi jutro? Mam ważne spotkanie w pracy.
Chcę powiedzieć „nie”, chcę powiedzieć „potrzebuję odpoczynku”, ale słowa więzną mi w gardle.
– Dobrze – szepczę tylko.
Wracam do pustego mieszkania. Siadam przy stole i patrzę na stare zdjęcia: ja z dziećmi na wakacjach nad morzem; Tomek z pierwszym rowerem; Magda w sukience komunijnej. Gdzie są te dzieci? Kim są teraz?
Wieczorem dzwoni Zosia.
– Jadwigo, chodź jutro ze mną na spacer do parku. Oderwiemy się od tych wszystkich trosk!
Uśmiecham się przez łzy. – Dobrze, Zosiu. Chodźmy.
Następnego dnia idziemy razem przez park. Rozmawiamy o dawnych czasach, o mężach (obydwie już wdowy), o dzieciach i wnukach.
– Wiesz co? – mówi Zosia nagle. – Może czas pomyśleć trochę o sobie?
Patrzę na nią zdziwiona.
– O sobie? Przecież całe życie myślałam tylko o innych!
Zosia śmieje się cicho. – No właśnie! Może czas to zmienić?
Wracam do domu z nową myślą w głowie. Wieczorem dzwoni Tomek:
– Mamo… przepraszam za wczoraj. Nie powinienem tak naciskać.
Czuję ulgę i smutek jednocześnie.
– Tomku… Ja was kocham. Ale czasem czuję się niewidzialna.
Cisza po drugiej stronie.
– Przepraszam, mamo… Postaram się częściej dzwonić.
Czy to coś zmieni? Nie wiem.
Kładąc się spać patrzę w sufit i myślę: czy rodzina zawsze musi boleć? Czy można nauczyć się kochać siebie tak samo mocno jak innych?