Zrobiłam wszystko, żeby teściowa mnie zaakceptowała. Czy to wystarczyło?

– Michalina, czy ty naprawdę musisz tak się ubierać? – głos pani Klaudii przeszył ciszę kuchni jak nóż. Stałam przy zlewie, myjąc filiżanki po niedzielnym obiedzie. Ręce mi drżały, choć starałam się tego nie pokazać. Roman siedział w salonie z gazetą, udając, że nie słyszy.

– Przepraszam, nie wiedziałam, że to problem – odpowiedziałam cicho, spuszczając wzrok na sweter, który wybrałam specjalnie na tę okazję. Skromny, szary, bez żadnych ozdób.

Pani Klaudia westchnęła ciężko. – Była żona Romana zawsze wyglądała elegancko. Zawsze wiedziała, jak się zachować przy stole. Ty… no cóż…

Zacisnęłam zęby. To nie był pierwszy raz, kiedy słyszałam porównania do Magdy – byłej żony mojego męża. Magda była piękna, pewna siebie i zawsze uśmiechnięta. Ja byłam cicha, nieśmiała i wiecznie spięta. Ale przecież Roman wybrał mnie, prawda?

Wyszłam za niego z nadzieją, że wreszcie znajdę dom. Po tym, jak mama zostawiła mnie pod opieką babci, gdy miałam dziewięć lat, zawsze czułam się jak intruz. Babcia kochała mnie na swój sposób, ale była oschła i nieprzyzwyczajona do obecności dziecka. Mieszkałam wcześniej w Niemczech z mamą i jej nowym partnerem – tam byłam tylko dodatkiem do ich życia. Kiedy mama wyjechała do pracy do Anglii i zostawiła mnie w Polsce, poczułam się zdradzona.

Babcia próbowała być dla mnie dobra, ale bała się mnie – moich łez, moich pytań o mamę. Wolała zamykać się w swoim pokoju i udawać, że mnie nie ma. Ja też udawałam – że nie tęsknię, że nie boli.

Kiedy poznałam Romana na studiach w Krakowie, wydawał mi się inny niż wszyscy. Był spokojny, opiekuńczy, starszy ode mnie o dziesięć lat. Miał już za sobą jedno małżeństwo i syna z Magdą. Myślałam: „On wie, co to znaczy być samotnym”. Szybko się zakochałam.

Ślub był skromny – tylko najbliżsi znajomi i rodzina Romana. Moja mama nie przyjechała – tłumaczyła się pracą. Babcia była obecna fizycznie, ale duchem gdzieś daleko. Pani Klaudia patrzyła na mnie z chłodną rezerwą.

Od początku wiedziałam, że nie jestem jej wymarzoną synową. W jej oczach byłam za cicha, za mało przebojowa, za bardzo „z prowincji”. Magda była z Krakowa, miała dobrą pracę i zawsze wiedziała, jak się zachować przy stole.

Próbowałam wszystkiego: piekłam jej ulubione ciasta na święta, pomagałam w ogrodzie, dzwoniłam z życzeniami na imieniny. Zawsze znajdowała coś do poprawy.

– Michalina, ziemniaki są za słone – mówiła podczas obiadu.
– Michalina, dzieci Magdy są takie grzeczne…
– Michalina, powinnaś bardziej dbać o siebie.

Roman próbował mnie wspierać:
– Daj spokój mamie, ona po prostu taka jest.
Ale ja czułam się coraz gorzej.

Najgorsze były święta Bożego Narodzenia. Wszyscy siedzieli przy stole: Roman, jego syn Tomek z Magdą (tak, nawet ona była zapraszana), pani Klaudia i ja. Czułam się jak piąte koło u wozu.

Pewnego razu usłyszałam rozmowę pani Klaudii z Magdą w kuchni:
– Wiesz Magdo, Roman chyba nigdy nie zapomni o waszym małżeństwie… Michalina to dobra dziewczyna, ale…
Nie usłyszałam reszty zdania. Zamarłam w korytarzu z tacą pierników w rękach.

Wieczorem wybuchłam:
– Romanie! Czy ty naprawdę mnie kochasz? Czy ja zawsze będę tylko tą drugą?
Roman spojrzał na mnie zdziwiony:
– Co ty wygadujesz? Przecież jesteśmy razem!
– Ale twoja matka…
– Mama zawsze będzie porównywać wszystkich do Magdy. Taka już jest.

Zaczęłam mieć problemy ze snem. Czułam się coraz bardziej niewidzialna – jak wtedy u babci. Praca nie dawała mi satysfakcji; koleżanki miały swoje rodziny i własne życie.

Pewnego dnia zadzwoniła mama z Anglii:
– Córeczko, jak tam u ciebie?
Nie potrafiłam odpowiedzieć szczerze. Bałam się przyznać do porażki.

Z czasem zaczęłam unikać spotkań rodzinnych. Roman był coraz bardziej rozdrażniony:
– Nie możesz wiecznie uciekać!
Ale ja już nie miałam siły walczyć o akceptację.

W końcu postanowiłam porozmawiać z panią Klaudią w cztery oczy.
– Proszę pani… Chciałabym tylko być częścią tej rodziny.
Spojrzała na mnie surowo:
– Michalino… Ty jesteś dobra dziewczyna. Ale Roman zawsze będzie kochał Magdę inaczej niż ciebie.
Łzy napłynęły mi do oczu.
– Ale czy to znaczy, że nigdy mnie pani nie zaakceptuje?
Westchnęła:
– Może kiedyś…

Wyszłam z jej domu z poczuciem klęski. Ale po raz pierwszy poczułam też ulgę – przestałam udawać przed sobą samą.

Dziś wiem jedno: można zrobić wszystko dla czyjejś akceptacji i nadal jej nie dostać. Ale czy warto poświęcać siebie dla kogoś, kto nigdy nie przestanie cię porównywać do innych?

Czy wy też kiedyś czuliście się niewidzialni we własnej rodzinie? Jak sobie z tym poradziliście?