Awans, który zmienił wszystko: Historia Magdy z warszawskiego biura
– Magda, słyszałaś już? – głos Kasi rozbrzmiał w kuchni biurowej z taką siłą, że aż rozlałam sobie kawę na nową bluzkę. Zignorowałam plamę, bo czułam, że to nie jest zwykła plotka. W powietrzu wisiało napięcie, jakby ktoś właśnie otworzył okno w środku zimy.
– Co się stało? – zapytałam, próbując ukryć drżenie w głosie. Ostatnie tygodnie były dla mnie jak niekończący się maraton. Pracowałam po godzinach, brałam na siebie dodatkowe projekty i nawet w weekendy sprawdzałam służbową pocztę. Wszystko po to, by mieć szansę na stanowisko dyrektora po odejściu Piotra Edwardowicza.
Kasia spojrzała na mnie z mieszaniną współczucia i niezdrowej ciekawości. – Nowym dyrektorem została jakaś kobieta z Krakowa. Podobno była już dziś na spotkaniu z zarządem.
Poczułam, jakby ktoś wyciągnął mi dywan spod nóg. Przez chwilę nie mogłam złapać tchu. – Ale… przecież… – zaczęłam, ale głos uwiązł mi w gardle. Przecież wszyscy wiedzieli, że to ja byłam faworytką. Nawet Piotr Edwardowicz kilka razy rzucił mi porozumiewawcze spojrzenie i powiedział: „Magda, ty sobie poradzisz”.
Wróciłam do swojego biurka jak automat. Wszyscy patrzyli na mnie ukradkiem, jakby czekali na moją reakcję. Michał z działu IT próbował coś powiedzieć, ale tylko pokręcił głową i wrócił do komputera. Wtedy poczułam coś więcej niż rozczarowanie – poczułam wstyd. Jakbym przez te wszystkie lata była ślepa i nie widziała, że awanse w tej firmie zdobywa się nie tylko ciężką pracą.
Po pracy wróciłam do domu później niż zwykle. Mój mąż Tomek czekał na mnie z obiadem, ale nie miałam apetytu. – Coś się stało? – zapytał, widząc moją minę.
– Nie dostałam awansu – powiedziałam cicho. – Zatrudnili kogoś z zewnątrz.
Tomek westchnął i odsunął talerz. – Magda, mówiłem ci, żebyś nie liczyła na uczciwość w tej firmie. Tam zawsze liczą się układy.
Zabolało mnie to bardziej niż chciałam przyznać. Przecież Tomek zawsze mnie wspierał, ale teraz jego słowa brzmiały jak wyrzut: „A nie mówiłem?”.
Wieczorem zadzwoniła mama. – Kochanie, słyszałam od cioci Basi…
– Mamo, proszę cię… – przerwałam jej zmęczonym głosem.
– Wiem, że jesteś rozczarowana, ale może to znak? Może powinnaś pomyśleć o czymś innym? O własnej firmie?
Zacisnęłam pięści. Wszyscy mieli dla mnie rady, ale nikt nie rozumiał tego uczucia pustki i upokorzenia. Przez całą noc przewracałam się z boku na bok, analizując każdy szczegół ostatnich miesięcy: czy mogłam zrobić coś więcej? Czy powinnam była być bardziej asertywna? Może powinnam była pojechać na tę delegację do Gdańska z Piotrem Edwardowiczem?
Następnego dnia w pracy atmosfera była jeszcze gorsza. Nowa dyrektor – pani Aleksandra Nowicka – pojawiła się punktualnie o ósmej trzydzieści. Miała nienaganny garnitur i uśmiech godny polityka. Przedstawiła się wszystkim i zaprosiła mnie na rozmowę.
– Pani Magdo, wiem, że była pani brana pod uwagę na to stanowisko – zaczęła bez ogródek. – Chciałabym jednak współpracować z panią blisko. Słyszałam wiele dobrego o pani projektach.
Patrzyłam na nią z mieszanką gniewu i niedowierzania. Czy naprawdę myśli, że kilka miłych słów wystarczy, bym zapomniała o miesiącach wyrzeczeń?
Po spotkaniu zamknęłam się w łazience i pozwoliłam sobie na kilka łez. Potem spojrzałam w lustro i zobaczyłam kobietę zmęczoną walką o coś, co być może nigdy nie było jej przeznaczone.
W kolejnych tygodniach atmosfera w biurze była napięta jak struna. Koledzy zaczęli szeptać za moimi plecami: „Magda powinna była dostać ten awans”, „Pewnie Nowicka ma jakieś znajomości w zarządzie”. Nawet Kasia zaczęła unikać mojego wzroku.
W domu też nie było lepiej. Tomek coraz częściej wracał późno z pracy i unikał rozmów o mojej sytuacji. Czułam się coraz bardziej samotna i sfrustrowana. Mama dzwoniła codziennie z nowymi pomysłami na biznes: „Może otworzysz kawiarnię?”, „A może spróbujesz swoich sił w szkoleniach?”.
Pewnego wieczoru wybuchłam przy kolacji:
– Czy wszyscy mogą przestać mi mówić, co powinnam zrobić?!
Tomek spojrzał na mnie zdziwiony:
– Magda, chcemy ci tylko pomóc…
– Ale ja nie chcę pomocy! Chcę tylko… żeby ktoś mnie wysłuchał!
Po tej kłótni długo siedziałam sama w kuchni. Przypomniały mi się słowa Piotra Edwardowicza: „W życiu trzeba czasem przegrać bitwę, żeby wygrać wojnę”. Ale czy ja jeszcze mam siłę walczyć?
Minęły dwa miesiące. Nowicka okazała się kompetentna i sprawiedliwa, choć chłodna w obyciu. Z czasem zaczęłam doceniać jej styl zarządzania i nawet złapałyśmy nić porozumienia przy jednym z trudniejszych projektów. Ale żal pozostał.
Czasem zastanawiam się, czy gdybym była bardziej bezwzględna albo potrafiła lepiej grać w korporacyjne gry, dziś siedziałabym w gabinecie dyrektora. Czy warto było poświęcać tyle czasu rodzinie i własnym pasjom dla pracy, która tak łatwo potrafi odebrać wszystko?
Może życie to nieustanna lekcja pokory? Może czasem trzeba pozwolić sobie na porażkę, żeby odkryć coś nowego? Czy wy też kiedyś czuliście się tak bezradni wobec niesprawiedliwości losu?