Bilet w jedną stronę: Historia Zosi i jej matki

— Mamo, dlaczego te zegary pokazują różne godziny? — zapytałam, stojąc w wielkim holu hotelu „Pod Orłem”, gdzie mama pracowała jako pokojówka. Byłam wtedy małą dziewczynką, może miałam siedem lat. Mama poprawiła fartuch i spojrzała na mnie z uśmiechem, ale w jej oczach widziałam zmęczenie, którego nie rozumiałam. — Bo ludzie przyjeżdżają tu z różnych stron świata, Zosiu. Każdy ma swój czas.

Uwielbiałam ten hotel. Szklane drzwi otwierały się przede mną jakby byłam kimś ważnym, a miękkie dywany tłumiły moje kroki, sprawiając, że czułam się jak w bajce. Zapach świeżo wypranych pościeli mieszał się z perfumami gości i kawą z hotelowej restauracji. Najbardziej jednak fascynowały mnie ogromne lustra, w których mogłam oglądać siebie w nieskończoność — czasem wyobrażałam sobie, że jestem kimś innym, kimś bogatym i szczęśliwym.

Mama często zabierała mnie ze sobą do pracy, bo nie miała z kim mnie zostawić. Tata odszedł, gdy miałam cztery lata. Zostawił po sobie tylko zdjęcie na komodzie i kilka nieprzyjemnych wspomnień. Mama nigdy nie mówiła o nim źle, ale widziałam, jak jej twarz twardnieje za każdym razem, gdy ktoś wspominał o ojcach.

Pewnego dnia, kiedy siedziałam na schodach prowadzących do restauracji i obserwowałam gości, podeszła do mnie pani w eleganckim kostiumie. Miała jasne włosy upięte w kok i uśmiechała się szeroko. — Jesteś córką pani Anny? — zapytała. Skinęłam głową. — Masz szczęście, że możesz tu być. Wiesz, ja też kiedyś byłam córką pokojówki. Ale postanowiłam mieć własny bilet w jedną stronę — powiedziała tajemniczo i odeszła.

Nie rozumiałam wtedy, co miała na myśli. Ale te słowa wracały do mnie przez lata jak refren smutnej piosenki.

Z czasem zaczęłam dostrzegać rzeczy, których wcześniej nie widziałam. Mama wracała do domu coraz bardziej zmęczona. Często płakała po cichu w kuchni, kiedy myślała, że śpię. Widziałam jej popękane dłonie i siwe pasma we włosach. Zaczęłam jej pomagać — sprzątałam ze stołówki resztki jedzenia, zbierałam brudne ręczniki z łazienek. Czułam się dorosła i potrzebna.

Ale im bardziej starałam się być pomocna, tym bardziej oddalałyśmy się od siebie. Mama była coraz bardziej nerwowa. Kiedyś nakrzyczała na mnie za to, że rozbiłam filiżankę w jednym z pokoi. — Nie możesz być taka niezdarna! — krzyknęła, a potem odwróciła się do mnie plecami i zaczęła płakać.

W szkole nie miałam wielu przyjaciół. Dzieci śmiały się ze mnie, że pachnę jak hotelowa pościel i że moja mama sprząta po bogatych ludziach. Czułam się inna, gorsza. Zazdrościłam koleżankom nowych ubrań i drogich zeszytów. Marzyłam o tym, żeby kiedyś kupić mamie perfumy takie jak te, które czułam w hotelowych korytarzach.

Pewnego wieczoru mama wróciła do domu później niż zwykle. Była blada i milcząca. Usiadła przy stole i długo patrzyła w okno. — Zosiu — powiedziała cicho — dostałam propozycję pracy w Niemczech. Mogłabym zarobić więcej pieniędzy…

Zamarłam. Wiedziałam, co to oznacza: zostanę sama z babcią na długie miesiące. — Nie chcę, żebyś wyjeżdżała — wyszeptałam.

Mama przytuliła mnie mocno. — Wiem, kochanie… Ale czasem trzeba kupić bilet w jedną stronę, żeby coś zmienić.

Przez kolejne dni atmosfera w domu była napięta jak struna. Babcia była przeciwna wyjazdowi mamy. — Zostawiasz dziecko dla pieniędzy? — krzyczała podczas jednej z kłótni. Mama milczała albo wychodziła z pokoju.

W końcu nadszedł dzień wyjazdu. Stałyśmy na dworcu autobusowym w Krakowie. Mama trzymała mnie za rękę tak mocno, że aż bolało. — Obiecuję ci, że wrócę — powiedziała przez łzy.

Patrzyłam za odjeżdżającym autobusem długo po tym, jak zniknął za zakrętem. Przez pierwsze tygodnie płakałam co noc do poduszki. Babcia starała się mnie pocieszać, ale była surowa i oschła. Tęskniłam za mamą tak bardzo, że aż bolało mnie serce.

Listy od mamy przychodziły rzadko. Pisała o ciężkiej pracy i tęsknocie za mną. Przesyłała pieniądze i drobne upominki: niemiecką czekoladę, kolorowe długopisy, raz nawet perfumy — takie same jak te z hotelu.

Z czasem nauczyłam się żyć bez mamy obok. Stałam się bardziej samodzielna, ale też zamknięta w sobie. W szkole nadal byłam „tą od pokojówki”, ale już mniej mnie to obchodziło.

Po dwóch latach mama wróciła na kilka tygodni do domu. Była inna: cichsza, poważniejsza, starsza o dziesięć lat choć minęły tylko dwa. Przytuliłyśmy się długo bez słów.

— Wiesz, Zosiu… — zaczęła pewnego wieczoru — czasem wydaje mi się, że ten bilet w jedną stronę prowadzi donikąd.

Nie wiedziałam wtedy co odpowiedzieć.

Dziś jestem dorosła i sama stoję przed wyborem: zostać czy wyjechać za granicę za lepszym życiem? Czy warto poświęcić bliskość rodziny dla pieniędzy? Czy można wrócić z podróży biletem w jedną stronę?

Czasem patrzę na siebie w lustrze i zastanawiam się: czy jestem jeszcze tą małą Zosią z hotelowego holu? A może już dawno kupiłam swój własny bilet w jedną stronę?