Chciałem wrócić do żony po 25 latach małżeństwa. Teraz mam 52 lata i zostałem sam. Czy naprawdę wszystko straciłem?
— Janek, nie możesz tak po prostu wrócić i udawać, że nic się nie stało! — głos Marii drżał, a jej oczy były pełne łez i gniewu. Stałem w progu naszego dawnego mieszkania, ściskając w dłoni klucz, który przez lata był symbolem mojego domu, a teraz wydawał się tylko kawałkiem metalu.
Nie wiedziałem, co powiedzieć. W głowie miałem pustkę i tylko jedno pytanie: jak do tego doszło? Przecież przez 25 lat byliśmy razem. Ja pracowałem – najpierw na budowie, potem jako kierownik w hurtowni. Maria zajmowała się domem, wychowywała nasze dzieci: Kasię i Pawła. Zawsze powtarzałem, że nie musi pracować. Chciałem, żeby miała czas dla rodziny. Byłem dumny, że mogę ją utrzymać.
Ale z czasem coś się zmieniło. Przestaliśmy ze sobą rozmawiać o czymś więcej niż rachunki i zakupy. Wieczorami oglądaliśmy telewizję w milczeniu. Myślałem, że to normalne – przecież wszyscy tak mają po tylu latach. Czasem czułem się zmęczony jej obecnością, jej pytaniami o to, czy zjadłem obiad, czy nie zapomniałem o urodzinach Pawła. W pracy miałem kolegów, z którymi mogłem pożartować, wypić piwo po godzinach. W domu czułem się jak gość.
Pamiętam ten dzień, kiedy powiedziałem Marii, że chcę rozwodu. Nie krzyczała. Po prostu usiadła na krześle w kuchni i patrzyła na mnie tymi swoimi wielkimi oczami. — Myślałam, że jesteśmy rodziną — powiedziała cicho. — Ale jeśli już mnie nie kochasz…
Nie odpowiedziałem. Nie wiedziałem, co powiedzieć. Wtedy wydawało mi się, że to najlepsze wyjście. Dzieci były już dorosłe, Kasia studiowała w Krakowie, Paweł pracował w Poznaniu. Myślałem: teraz mogę zacząć nowe życie.
Ale nowe życie okazało się puste. Wynająłem kawalerkę na obrzeżach miasta. Przez pierwsze miesiące czułem ulgę – nikt nie pytał, gdzie idę, nikt nie czekał z obiadem. Ale potem przyszły wieczory, kiedy wracałem do pustego mieszkania i słyszałem tylko własne kroki.
Dzieci dzwoniły rzadko. Kasia była zajęta pracą i swoim narzeczonym. Paweł miał własne sprawy. Maria… Maria przestała być częścią mojego życia. Czasem widywałem ją na rynku albo w kościele – zawsze uśmiechniętą, otoczoną znajomymi.
Minęły dwa lata od rozwodu. Pewnego dnia obudziłem się z myślą: co ja zrobiłem? Przeglądałem stare zdjęcia – święta w naszym domu, urodziny dzieci, wspólne wakacje nad morzem. Zrozumiałem, że to wszystko było prawdziwe. Że miłość nie zawsze jest fajerwerkiem – czasem jest cicha i spokojna jak wieczór przy herbacie.
Postanowiłem spróbować naprawić to, co zepsułem. Zadzwoniłem do Marii.
— Czego chcesz? — zapytała chłodno.
— Chciałbym… porozmawiać. Może spotkać się na kawę?
— Janek… minęły dwa lata. Ja już mam swoje życie.
Nie poddałem się. Pisałem do niej SMS-y, zostawiałem kwiaty pod drzwiami jej mieszkania. W końcu zgodziła się na spotkanie.
Siedzieliśmy naprzeciwko siebie w małej kawiarni na rynku.
— Dlaczego teraz? — zapytała.
— Bo zrozumiałem, że popełniłem błąd. Że rodzina to nie tylko obowiązek…
— Janek — przerwała mi — ja przez te dwa lata nauczyłam się żyć bez ciebie. Znalazłam pracę w bibliotece, mam przyjaciółki, chodzę na jogę… Jest mi dobrze.
Patrzyłem na nią i widziałem kobietę inną niż ta sprzed lat – pewną siebie, spokojną.
— Czy jest ktoś… inny? — zapytałem cicho.
Uśmiechnęła się smutno.
— Może kiedyś będzie. Ale teraz chcę być sama.
Wyszedłem z kawiarni z poczuciem klęski. Próbowałem jeszcze kilka razy – zapraszałem ją na rodzinne obiady z dziećmi, proponowałem wspólne wyjazdy nad jezioro. Zawsze odmawiała uprzejmie, ale stanowczo.
Dzieci też były chłodne.
— Tato, czemu wtedy odszedłeś? — zapytała Kasia podczas jednej z naszych rzadkich rozmów telefonicznych.
— Nie wiem… Myślałem, że tak będzie lepiej.
— Dla kogo?
Nie umiałem odpowiedzieć.
Teraz mam 52 lata i czuję się jak człowiek bez korzeni. Praca już mnie nie cieszy – młodsi koledzy patrzą na mnie jak na relikt przeszłości. W weekendy chodzę sam do kina albo spaceruję po parku, patrząc na rodziny z dziećmi.
Czasem spotykam Marię na mieście – zawsze uśmiechniętą, otoczoną ludźmi. Ja jestem sam.
Czy naprawdę wszystko straciłem? Czy można jeszcze odzyskać rodzinę po tylu błędach? A może są rzeczy, których nie da się już naprawić?