Chrzciny w restauracji – czy naprawdę o to chodzi?

– Janek, jakie chrzciny w restauracji? Przecież trzeba jeszcze prezent kupić! – powiedziałam do męża, kiedy tylko zamknęłam telefon po rozmowie z naszą córką. Głos mi drżał, a w środku czułam narastający niepokój. Janek spojrzał na mnie znad gazety, jakby nie do końca rozumiał, o co mi chodzi.

– Spokojnie, Haniu, przecież to tylko chrzciny. Kinga chce dobrze – odpowiedział, ale widziałam w jego oczach to samo zagubienie, które czułam ja.

Nasza córka, Kinga, urodziła trzy miesiące temu śliczną dziewczynkę – Zosię. Od tamtej pory wszystko się zmieniło. Kinga była zawsze ambitna, chciała więcej od życia niż my. Skończyła studia w Warszawie, znalazła dobrze płatną pracę w korporacji i wyszła za Michała – chłopaka z miasta, który zawsze miał na wszystko gotową odpowiedź. My z Jankiem zostaliśmy w naszym domu na przedmieściach Lublina, gdzie życie płynęło spokojnie i przewidywalnie.

Kiedy zadzwoniła z wiadomością o chrzcinach, spodziewałam się czegoś prostego – msza w kościele, kawa i ciasto w domu. Tak było zawsze w naszej rodzinie. Ale Kinga miała inne plany.

– Mamo, zapraszamy was na chrzciny Zosi. Będzie msza o jedenastej, a potem przyjęcie w restauracji „Pod Złotym Dębem”. Będzie cała rodzina Michała, moi znajomi z pracy…

Zaniemówiłam. Restauracja? Przyjęcie? Przecież to kosztuje majątek! I jeszcze prezent trzeba kupić…

– Kinga, kochanie… – zaczęłam niepewnie – A nie moglibyśmy zrobić tego u nas? Wiesz, jak zawsze…

– Mamo, proszę cię! To ważny dzień dla Zosi. Chcemy, żeby wszystko było wyjątkowe. Poza tym nie mam czasu na gotowanie i sprzątanie. Pracuję przecież…

Zgodziłam się bez przekonania. Odkładając telefon, poczułam się jak ktoś niepotrzebny. Jakby nasze tradycje już nic nie znaczyły.

Przez następne dni chodziłam jak struta. Janek próbował mnie pocieszać:

– Haniu, świat się zmienia. Może to i lepiej? Nie będziesz musiała stać przy garach.

Ale ja wiedziałam swoje. To nie chodziło o gotowanie czy sprzątanie. To chodziło o to, że coś się kończy.

Najgorsze przyszło później – wybór prezentu. Kinga nie chciała słyszeć o złotym łańcuszku czy obrazku z aniołkiem.

– Mamo, to już niemodne. Może lepiej złożycie się z tatą na fotelik samochodowy? Albo kartę podarunkową do Smyka?

Czułam się coraz bardziej wyobcowana. Nawet prezent dla wnuczki miał być praktyczny i nowoczesny.

W dzień chrzcin ubrałam się w najlepszą sukienkę i starałam się uśmiechać. W kościele było tłoczno – rodzina Michała przyszła całą gromadą, wszyscy eleganccy, z prezentami owiniętymi w błyszczący papier. Kinga wyglądała pięknie, ale była spięta i nerwowa.

Po mszy pojechaliśmy do restauracji. Było tam wszystko: białe obrusy, kelnerzy w czarnych kamizelkach, menu z trzema daniami do wyboru. Czułam się jak gość na własnej rodzinnej uroczystości.

Przy stole rozmawialiśmy z Jankiem szeptem:

– Pamiętasz chrzciny Maćka? – zapytał cicho Janek.

– Jakbym mogła zapomnieć… Było ciasno, głośno i swojsko. A teraz? Nawet nie wiem, kto siedzi obok mnie…

Obok usiadła ciotka Michała – pani Wanda z Warszawy. Uśmiechała się uprzejmie i pytała o nasze życie na prowincji.

– Państwo tu mieszkają od dawna? Musi być spokojnie…

Czułam się oceniana. Jakby nasze życie było gorsze tylko dlatego, że nie mamy apartamentu w centrum miasta.

W pewnym momencie Kinga podeszła do nas z Zosią na rękach.

– Mamo, tato… Dziękuję wam za wszystko. Wiem, że to dla was nowe…

Spojrzałam jej w oczy i zobaczyłam zmęczenie i niepewność.

– Kingo, chcemy tylko twojego szczęścia – powiedział Janek łagodnie.

Chciałam dodać coś od siebie, ale głos ugrzązł mi w gardle.

Wieczorem wróciliśmy do domu zmęczeni i zamyśleni. Janek nalał nam po kieliszku nalewki i usiedliśmy w ciszy.

– Myślisz, że to już zawsze tak będzie? – zapytałam cicho.

Janek wzruszył ramionami:

– Może tak… Może nie… Najważniejsze, żeby Zosia była szczęśliwa.

Patrzyłam przez okno na ogród, gdzie kiedyś biegały nasze dzieci. Czy naprawdę musimy rezygnować ze swoich tradycji? Czy nowoczesność musi oznaczać samotność?

Może powinnam była powiedzieć Kindze więcej o tym, co czuję? Może powinniśmy walczyć o swoje miejsce w tej nowej rodzinnej rzeczywistości?

A może po prostu świat idzie naprzód i trzeba nauczyć się odpuszczać?

Czy tylko ja czuję ten żal za tym, co minęło? Czy inni też mają wrażenie, że coś ważnego nam umyka?