Cień Słonecznych Dni: Życie po Blasku Sławy

– Nie rozumiesz, mamo! – krzyknąłem, trzaskając drzwiami swojego pokoju. – To nie jest takie proste!

Siedziałem na łóżku, wpatrując się w ścianę pokrytą plakatami z czasów, gdy byłem jeszcze gwiazdą serialu „Słoneczne Dni”. Wtedy cały kraj znał moje imię. Mateusz Krawczyk – ulubieniec widzów, chłopak z sąsiedztwa, który przez dziesięć lat rozśmieszał i wzruszał miliony Polaków. Teraz miałem trzydzieści dwa lata i czułem się kompletnie zagubiony.

Wszystko zaczęło się niewinnie. Miałem szesnaście lat, kiedy dostałem rolę w serialu. Pamiętam pierwszy dzień na planie – światła, kamery, gwar ekipy i ten dreszcz ekscytacji. Wszyscy mówili, że mam talent. Reżyserka, pani Iwona, powtarzała: „Mateusz, ty masz to coś!” I rzeczywiście – miałem. Przez dziesięć sezonów byłem częścią rodziny „Słonecznych Dni”. Ludzie zatrzymywali mnie na ulicy, prosili o autografy, dzieciaki chciały robić sobie ze mną zdjęcia. Czułem się potrzebny, kochany, ważny.

Ale wszystko co dobre, kiedyś się kończy. Ostatni klaps padł nagle. Telewizja postanowiła zakończyć produkcję. „Zmieniają się trendy”, tłumaczyli. „Czas na coś nowego.” Dla nich to była decyzja biznesowa. Dla mnie – koniec świata.

Pierwsze miesiące po zakończeniu serialu były jak kac po wielkiej imprezie. Nagle nikt nie dzwonił, nie zapraszał na wywiady. Telefon milczał. Z dnia na dzień przestałem istnieć dla mediów. Próbowałem znaleźć nowe role, ale wszyscy widzieli we mnie tylko „tego z Słonecznych Dni”.

– Mateusz, musisz iść dalej – powtarzała mama. – To tylko serial.

Ale dla mnie to było całe życie. Zacząłem zamykać się w sobie. Przestałem wychodzić z domu. Nawet przyjaciele z planu powoli się ode mnie oddalali. Każdy szukał swojego miejsca w nowej rzeczywistości. Kasia, która grała moją serialową siostrę, wyjechała do Londynu i zaczęła karierę w teatrze. Michał otworzył własną restaurację w Krakowie. A ja? Ja utknąłem w miejscu.

Pewnego wieczoru zadzwoniła do mnie Ola – moja dawna dziewczyna z planu.

– Mateusz, co się z tobą dzieje? Nie odbierasz telefonów, nie pojawiasz się na spotkaniach…
– Nie mam ochoty nikogo widzieć – burknąłem.
– Przestań się nad sobą użalać! Życie toczy się dalej!

Wtedy wybuchłem:
– Łatwo ci mówić! Ty masz pracę, masz życie! Ja nie potrafię być nikim innym niż „Mateusz ze Słonecznych Dni”!

Rozłączyła się bez słowa.

Zacząłem pić. Najpierw dla rozluźnienia, potem żeby zapomnieć. Rodzice martwili się coraz bardziej. Ojciec próbował mnie wyciągnąć na ryby, mama gotowała moje ulubione pierogi ruskie. Ale ja nie miałem siły nawet udawać wdzięczności.

Któregoś dnia usiadłem przed lustrem i spojrzałem sobie głęboko w oczy. Zobaczyłem tam pustkę i strach. Kim jestem bez tej roli? Bez tych wszystkich ludzi, którzy mnie podziwiali?

Postanowiłem pójść do psychologa. To była najtrudniejsza decyzja w moim życiu – przyznać się do słabości. Ale już po pierwszej rozmowie poczułem ulgę. Wreszcie mogłem powiedzieć na głos to wszystko, co tłumiłem przez lata.

– Mateusz – powiedziała pani psycholog – musisz znaleźć siebie poza tym serialem. Spróbuj czegoś nowego.

Zacząłem pisać scenariusze. Najpierw do szuflady, potem wysłałem kilka do lokalnych teatrów. Jeden z nich został wystawiony w małym teatrze na Pradze. Siedziałem na widowni i patrzyłem na aktorów grających moje słowa. Po raz pierwszy od dawna poczułem dumę.

Powoli wracałem do życia. Przestałem pić, zacząłem biegać po parku Skaryszewskim. Spotkałem tam Olę.

– Wyglądasz lepiej – powiedziała z uśmiechem.
– Dzięki… To twoja zasługa.
– Nie moja, tylko twoja.

Zrozumiałem wtedy, że każdy z nas musi sam odnaleźć swoją drogę po blasku sławy. Że życie to nie tylko światła kamer i brawa publiczności.

Dziś pracuję jako scenarzysta i czasem prowadzę warsztaty aktorskie dla młodzieży w domu kultury na Grochowie. Czasem ktoś jeszcze rozpozna mnie na ulicy i powie: „To pan z Słonecznych Dni!” Uśmiecham się wtedy i odpowiadam: „Tak, ale teraz jestem też kimś innym.”

Często zastanawiam się: czy naprawdę można zacząć wszystko od nowa? Czy przeszłość zawsze będzie nas definiować? Może najważniejsze to nauczyć się żyć tu i teraz – bez względu na to, co było kiedyś.