Cześć! Wiedziałem, że nasze drogi się skrzyżują…
Cześć! Wiedziałem, że nasze drogi się skrzyżują… Te słowa dudniły mi w głowie, kiedy zobaczyłem ją po raz pierwszy od dziesięciu lat. Stała na przystanku, z tym samym nieco nieobecnym spojrzeniem, które pamiętałem z liceum. Moje serce zaczęło bić szybciej, dłonie spociły się na kierownicy. Przez chwilę nie mogłem się ruszyć. Rok temu wracałem z pracy, zmęczony i przygnębiony po kolejnej kłótni z żoną. Szukałem skrętu na osiedle, kiedy kątem oka zobaczyłem znajomą sylwetkę. Zawróciłem, ale już jej nie było. Od tamtej pory, gdy dopadały mnie smutek i wspomnienia, przyjeżdżałem tu, siadałem w samochodzie i czekałem, że znów ją ujrzę. Wyobrażałem sobie, jak wysiadam i mówię: „Cześć! Co za niespodzianka!”
Uczyliśmy się razem w liceum imienia Mickiewicza w Łodzi. Była moją pierwszą miłością – Martyna. Zawsze trochę inna, zamyślona, zaczytana w książkach, których nikt poza nią nie rozumiał. Ja – przeciętny chłopak z blokowiska, który marzył o tym, żeby ktoś go zauważył. Zauważyła mnie ona. Nasza historia była krótka i burzliwa – jak letnia burza. Zakochałem się po uszy, ona chyba też, ale wtedy życie wydawało się prostsze. Potem przyszła matura, wybory, rozstanie. Martyna wyjechała do Warszawy na studia, a ja zostałem w Łodzi. Obiecałem sobie, że kiedyś ją odnajdę.
Minęło dziesięć lat. Mam trzydzieści dwa lata, żonę – Agnieszkę i syna – Michała. Pracuję jako kierownik zmiany w fabryce mebli. Życie toczy się swoim rytmem: praca-dom-praca. Z Agnieszką coraz częściej się mijamy – ona wiecznie zmęczona po dyżurze w szpitalu, ja sfrustrowany codziennością i brakiem rozmów. Michał dorasta, zamyka się w swoim pokoju i coraz rzadziej chce ze mną rozmawiać. Czasem mam wrażenie, że jestem tylko dodatkiem do ich życia.
Tamtego dnia znów przyjechałem na stary przystanek. Siedziałem w samochodzie i patrzyłem na ludzi spieszących się do domu. Nagle ją zobaczyłem – Martyna! Stała z walizką, jakby czekała na autobus do innego świata. Wysiadłem z samochodu zanim zdążyłem się zastanowić.
– Cześć! – powiedziałem drżącym głosem.
Spojrzała na mnie z niedowierzaniem.
– Kacper? To naprawdę ty?
Przez chwilę staliśmy w milczeniu. W jej oczach zobaczyłem cień dawnych uczuć i coś jeszcze – smutek?
– Wiedziałem, że kiedyś się spotkamy… – wyszeptałem.
Martyna uśmiechnęła się blado.
– Co za niespodzianka…
Zaproponowałem kawę w pobliskiej kawiarni. Siedzieliśmy naprzeciwko siebie jak dawniej, ale oboje już inni – starsi, bardziej zmęczeni życiem.
– Co u ciebie? – zapytałem niepewnie.
– Rozwiodłam się pół roku temu – odpowiedziała cicho. – Wracam do Łodzi na jakiś czas… Muszę wszystko poukładać od nowa.
Poczułem ukłucie żalu i współczucia. Chciałem powiedzieć coś mądrego, ale zabrakło mi słów.
– A ty? – spytała po chwili.
Zawahałem się.
– Mam rodzinę… Ale nie wiem, czy jestem szczęśliwy.
Martyna spojrzała na mnie uważnie.
– Czasem trzeba coś stracić, żeby zrozumieć, czego naprawdę się chce – powiedziała.
Rozmawialiśmy długo o wszystkim i o niczym: o pracy, dzieciach, marzeniach z młodości. Czułem się przy niej tak swobodnie jak nigdy przy Agnieszce. Gdy wychodziliśmy z kawiarni, Martyna dotknęła mojej dłoni.
– Dziękuję za ten wieczór – szepnęła.
Od tamtej pory spotykaliśmy się coraz częściej. Najpierw przypadkiem na spacerze w parku, potem już celowo – kawa po pracy, krótki spacer po Piotrkowskiej. Zaczęliśmy pisać do siebie wiadomości: najpierw niewinne żarty, potem coraz bardziej osobiste wyznania. W domu byłem coraz bardziej nieobecny. Agnieszka zauważyła zmianę.
– Coś się dzieje? – zapytała pewnego wieczoru podczas kolacji.
– Jestem tylko zmęczony – skłamałem.
Ale ona wiedziała. Zawsze wiedziała więcej niż mówiła.
Pewnego dnia wróciłem do domu później niż zwykle. Michał siedział przed komputerem, a Agnieszka czekała na mnie w kuchni.
– Musimy porozmawiać – zaczęła spokojnie.
Usiadłem naprzeciwko niej i poczułem ciężar winy na piersi.
– Wiem o Martynie – powiedziała cicho. – Wiem, że się spotykacie.
Zaniemówiłem.
– Nie chcę cię stracić, Kacper… Ale nie mogę żyć w kłamstwie – dodała ze łzami w oczach.
Nie spałem całą noc. Przewracałem się z boku na bok, myśląc o tym, co zrobić. Martyna była dla mnie ucieczką od szarej codzienności, ale czy byłem gotów zostawić rodzinę? Czy to była tylko iluzja szczęścia?
Następnego dnia spotkałem się z Martyną nad Stawami Jana.
– Muszę podjąć decyzję – powiedziałem jej szczerze.
Spojrzała na mnie smutno.
– Nie chcę być powodem twojego cierpienia…
Objąłem ją mocno i poczułem łzy na policzkach.
Wróciłem do domu i usiadłem z Agnieszką przy stole.
– Chcę spróbować jeszcze raz… dla nas i dla Michała – powiedziałem drżącym głosem.
Agnieszka uśmiechnęła się przez łzy i pierwszy raz od dawna poczułem nadzieję.
Dziś często wracam myślami do tamtego przystanku i pytam siebie: czy można naprawić błędy młodości? Czy czasem nie lepiej zostawić przeszłość za sobą i zawalczyć o to, co mamy tu i teraz? Może każdy z nas ma swoją Martynę…