Gdy los daje drugą szansę: Historia Kingi, Krzysztofa i czerwonych butów
— Czemu tak wcześnie?.. — wybełkotał zmieszany Krzysztof, zapinając koszulę na lewą stronę. Jego głos był cichy, jakby nie chciał, żebym go słyszała. Ale ja słyszałam wszystko. Stałam już w przedpokoju, zaciskając palce do bólu, i wpatrywałam się w czerwone buty stojące przy wejściu. Nie byle jakie — to były buty Oli, mojej dawnej przyjaciółki. Poznałam je bez wahania. Zbyt charakterystyczne, z tymi przetartymi czubkami i złotą sprzączką. Przez chwilę miałam wrażenie, że zaraz się obudzę, że to tylko zły sen. Ale rzeczywistość była bardziej bolesna niż jakikolwiek koszmar.
— Kinga… — zaczął Krzysztof, ale nie pozwoliłam mu dokończyć.
— Nie mów nic — przerwałam mu drżącym głosem. — Po prostu… nie mów nic.
W powietrzu unosił się zapach jej perfum, ten sam, który zawsze czułam, gdy przytulałyśmy się na powitanie. Przez lata byłyśmy nierozłączne. Ola była moją powierniczką, siostrą, której nigdy nie miałam. A teraz jej buty stały w moim domu, tuż obok butów mojego męża.
Wróciłam do kuchni i usiadłam na krześle, próbując złapać oddech. W głowie kłębiły mi się wspomnienia: nasze wspólne wyjazdy nad morze, wieczory spędzone na rozmowach do rana, śmiech do łez. Jak mogła mi to zrobić? Jak on mógł?
Krzysztof wszedł za mną, ale nie patrzył mi w oczy. Widziałam jego winę wypisaną na twarzy. Wiedziałam, że coś się między nami psuje od miesięcy, ale zawsze wierzyłam, że to tylko przejściowy kryzys. Praca, zmęczenie, rutyna — tłumaczyłam sobie wszystko. Ale nigdy nie pomyślałam, że zdradzi mnie z Olą.
— Kinga… Przepraszam. To był błąd… — powiedział cicho.
— Błąd? — powtórzyłam z goryczą. — To nie był błąd, Krzysztofie. To była decyzja. Twoja i jej.
Wstałam gwałtownie i poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. Nie chciałam płakać przy nim. Nie chciałam pokazać mu swojej słabości.
— Wyjdź — powiedziałam stanowczo.
Nie protestował. Wyszedł z kuchni i po chwili usłyszałam trzask drzwi wejściowych. Zostałam sama w ciszy, którą przerywało tylko bicie mojego serca.
Przez kolejne dni żyłam jak w transie. Nie odbierałam telefonów od Krzysztofa ani Oli. Mama dzwoniła codziennie, ale nie miałam siły z nią rozmawiać. W pracy udawałam, że wszystko jest w porządku, ale koleżanki widziały, że coś jest nie tak.
Pewnego wieczoru Ola przyszła do mnie bez zapowiedzi. Stała pod drzwiami z tym samym spojrzeniem co zawsze — pełnym troski i wyrzutów sumienia jednocześnie.
— Kinga… Proszę, pozwól mi wyjaśnić — zaczęła.
— Nie mam ochoty cię słuchać — odpowiedziałam chłodno.
Ale ona nie odpuszczała.
— Wiem, że cię zraniłam. Wiem, że to niewybaczalne… Ale ja… ja naprawdę go kocham.
Te słowa uderzyły mnie mocniej niż jakikolwiek cios. Przez chwilę miałam ochotę ją uderzyć, wykrzyczeć wszystko, co czułam przez te dni: ból, żal, rozczarowanie.
— A ja? — zapytałam cicho. — O mnie pomyślałaś?
Ola spuściła wzrok.
— Przepraszam… Nie chciałam tego tak… To się po prostu stało…
— Nic się nie dzieje „po prostu” — przerwałam jej ostro. — Każdy wybór ma swoje konsekwencje.
Zamknęłam drzwi przed jej twarzą i osunęłam się na podłogę. Płakałam długo, aż zabrakło mi łez.
Minęły tygodnie. Krzysztof próbował wrócić do domu kilka razy, przysyłał kwiaty i listy z przeprosinami. Ola napisała mi długi list, w którym tłumaczyła swoje uczucia i prosiła o wybaczenie. Ale ja nie byłam gotowa na żadne rozmowy ani pojednania.
W pracy dostałam propozycję awansu i wyjazdu na szkolenie do Warszawy. To była szansa na nowy początek — coś tylko dla mnie. Zdecydowałam się bez wahania.
Wyjechałam z miasta na kilka miesięcy. Tam poznałam nowych ludzi i powoli zaczęłam odzyskiwać siebie. Zrozumiałam, że przez lata żyłam dla innych: dla Krzysztofa, dla Oli, dla rodziny. Zapomniałam o sobie i swoich marzeniach.
Pewnego dnia zadzwoniła mama:
— Kinga, wrócisz na święta? Tata bardzo za tobą tęskni…
Zawahałam się przez chwilę.
— Tak, wrócę — odpowiedziałam w końcu.
Wróciłam do rodzinnego domu z nową energią i postanowieniem: już nigdy nie pozwolę nikomu decydować o moim szczęściu.
Krzysztof próbował jeszcze raz ze mną porozmawiać podczas rodzinnego spotkania u moich rodziców.
— Kinga… Wiem, że zawaliłem wszystko. Ale jeśli dasz mi drugą szansę…
Spojrzałam mu prosto w oczy.
— Druga szansa? A co z moją szansą na szczęście? — zapytałam spokojnie.
Nie odpowiedział. Wiedziałam już wtedy, że nie chcę wracać do przeszłości.
Dziś patrzę na siebie w lustrze i widzę kobietę silniejszą niż kiedykolwiek wcześniej. Nadal boli mnie to, co się stało — zdrada przyjaciela boli najbardziej — ale wiem też, że los dał mi drugą szansę: szansę na nowe życie i prawdziwe szczęście.
Czasem zastanawiam się: czy gdyby nie te czerwone buty przy wejściu, odkryłabym prawdę? Czy lepiej żyć w kłamstwie czy zmierzyć się z bólem i zacząć od nowa? Może właśnie wtedy los daje nam drugą szansę — kiedy wszystko wydaje się stracone.