Każdy weekend to piekło: Czy jestem tylko służącą we własnym domu?
— Znowu nie umyłaś tych szklanek do końca, Marto — głos teściowej przeszył ciszę kuchni niczym nóż. Stałam przy zlewie, z rękami zanurzonymi w gorącej wodzie, a pianą, która już dawno straciła swój zapach. Za ścianą słyszałam śmiech Pawła i teścia, rozmawiających o meczu. Odetchnęłam głęboko, próbując nie wybuchnąć.
— Zaraz poprawię — odpowiedziałam cicho, choć w środku gotowałam się ze złości. To już trzeci raz tego dnia, kiedy usłyszałam uwagę na temat mojej pracy w domu. Pracy, której nikt nie zauważał, dopóki nie można było jej skrytykować.
Teściowa, pani Halina, zawsze miała dla mnie radę. Jak lepiej prasować koszule Pawła, jak gotować rosół („Moja wersja jest lżejsza na żołądek!”), jak wychowywać dzieci, których jeszcze nie mieliśmy. Teść, pan Zbigniew, był mniej bezpośredni, ale jego milczenie i spojrzenia mówiły wszystko. W ich oczach byłam tylko dodatkiem do syna — kimś, kto powinien być wdzięczny za miejsce przy stole.
Paweł… Paweł był moją największą zagadką. Gdy się poznaliśmy na studiach w Krakowie, był czuły, zabawny i pełen pomysłów. Teraz, po pięciu latach małżeństwa i trzech odkąd zamieszkaliśmy w naszym mieszkaniu na Ruczaju, coraz częściej widziałam w nim chłopca szukającego aprobaty rodziców. Gdy teściowie przyjeżdżali na weekendy — a przyjeżdżali zawsze — Paweł znikał. Fizycznie był obecny, ale jego myśli błądziły gdzieś daleko.
W sobotnie popołudnie siedzieliśmy przy stole. Teściowa opowiadała o nowym przepisie na sernik, a ja kroiłam warzywa do sałatki. — Marta, nie tak się kroi ogórka — usłyszałam kolejny raz. — Zostaw, ja to zrobię.
Zacisnęłam zęby. — Może chociaż raz pozwolisz mi zrobić coś po swojemu? — zapytałam z wymuszonym uśmiechem.
Pani Halina spojrzała na mnie z pobłażaniem. — Ja tylko chcę ci pomóc. Wiem, że nie miałaś takiej szkoły w domu jak Paweł.
Poczułam ukłucie w sercu. Moja mama zmarła, gdy miałam piętnaście lat. Ojciec wychowywał mnie sam i robił co mógł, żebym była samodzielna. Ale dla teściowej to nigdy nie było wystarczające.
— Paweł — zwróciłam się do męża, który właśnie wszedł do kuchni po kolejne piwo — może byś mi pomógł?
Spojrzał na mnie zaskoczony. — Przecież mama ci pomaga — rzucił i zniknął z powrotem w salonie.
Tego wieczoru długo leżałam w łóżku z otwartymi oczami. Słyszałam przez ścianę śmiechy i rozmowy. Czułam się jak cień we własnym domu. Zastanawiałam się, czy to ja przesadzam? Może powinnam być wdzięczna za to, że ktoś się mną „opiekuje”? Ale przecież nie o takiej rodzinie marzyłam.
Niedzielny poranek zaczął się od kolejnej awantury o śniadanie. — Kawa jest za słaba — stwierdził teść beznamiętnie. — U nas w domu zawsze była mocniejsza.
— Może następnym razem sam ją zrobisz? — wyrwało mi się zanim zdążyłam ugryźć się w język.
Zapadła cisza. Paweł spojrzał na mnie z wyrzutem. Teściowa westchnęła teatralnie.
— Marta, nie musisz być taka drażliwa — powiedziała łagodnym głosem, który brzmiał jak groźba.
Wybiegłam do łazienki i zamknęłam drzwi na klucz. Oparłam się o zimne kafelki i pozwoliłam łzom płynąć swobodnie. Czułam się jak więzień w swoim własnym życiu. Czy naprawdę jestem tylko służącą? Czy moje potrzeby i uczucia nic nie znaczą?
Po południu teściowie szykowali się do wyjazdu. Pani Halina jeszcze raz rzuciła mi spojrzenie pełne troski i wyższości:
— Pamiętaj, Marta, dom to twoja wizytówka.
Gdy drzwi za nimi się zamknęły, usiadłam ciężko na kanapie. Paweł przyszedł do mnie i usiadł obok.
— Przesadzasz trochę — powiedział cicho. — Oni chcą dobrze.
Spojrzałam na niego ze łzami w oczach.
— A co ze mną? Czy ktoś pyta mnie o zdanie? Czy ja też mogę chcieć dobrze dla siebie?
Nie odpowiedział. Wstał i poszedł do kuchni.
Zostałam sama ze swoimi myślami. Każdy weekend był powtórką tego samego koszmaru: krytyka, niezauważanie mojej pracy i uczuć, samotność wśród najbliższych ludzi.
Wieczorem zadzwoniła moja przyjaciółka Ania.
— Jak tam weekend z teściami? — zapytała współczująco.
— Czuję się jak duch we własnym domu — odpowiedziałam szczerze. — Nie wiem ile jeszcze wytrzymam.
— Musisz z nimi porozmawiać. Albo z Pawłem. Inaczej zwariujesz.
Westchnęłam ciężko.
— Boję się, że jeśli powiem za dużo, wszystko się rozpadnie.
— A jeśli będziesz milczeć, rozpadniesz się ty — odpowiedziała Ania stanowczo.
Tej nocy długo nie mogłam zasnąć. Wpatrywałam się w sufit i zastanawiałam: czy naprawdę jestem tylko służącą we własnym domu? Czy mam prawo walczyć o swoje miejsce? A może powinnam po prostu odejść?
Czasem myślę: ile jeszcze można znosić zanim człowiek przestanie być sobą? Czy wy też czuliście się kiedyś niewidzialni wśród najbliższych?