Kiedy lina pęka: Walka rodziny Kowalskich bez wsparcia

– Nie możesz nam tego zrobić, Anka! – głos Piotra drżał, choć próbował brzmieć stanowczo. – Przecież wszystko się posypie!

Patrzyłam na ekran telefonu, czując, jak ściska mnie w gardle. Po drugiej stronie Piotr, mój mąż od dwudziestu lat, patrzył na mnie z wyrzutem. Za nim w tle przemykała nasza córka, Zosia, z miną, której nie widziałam od miesięcy – zgaszoną, jakby już nie wierzyła w żadne dobre wiadomości.

– Piotrze, ja naprawdę nie mam wyboru – wyszeptałam. – Straciłam pracę. Nie mogę już wysyłać pieniędzy. Sama ledwo wiążę koniec z końcem.

– To co my mamy teraz zrobić? – przerwał mi, a w jego głosie pojawiła się nuta paniki. – Kredyt na mieszkanie, Zosi korepetycje… Wszystko na mojej głowie? Ty sobie siedzisz w tej Anglii i co? Po prostu mówisz „nie dam rady”?

Zamknęłam oczy. W głowie miałam tylko jedno: „Boże, jak ja im to powiem, żeby nie zabrzmiało jak zdrada?”

Jeszcze dwa miesiące temu byłam dla nich bohaterką. To ja utrzymywałam dom, wysyłałam przelewy na czas, dbałam o to, by Zosia miała na angielski i nowe buty do tańca. Piotr pracował w magazynie pod Warszawą, ale jego pensja ledwo starczała na rachunki. Ja byłam tą liną ratunkową. Teraz lina pękła.

– Mamo… – Zosia podeszła do ekranu. Miała podkrążone oczy i włosy związane w niedbały kucyk. – Czy ty wrócisz?

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. W Anglii zostałam sama pośród obcych ludzi, z wypowiedzeniem w ręku i pustką w portfelu. W Polsce czekała rodzina i… długi.

– Postaram się wrócić jak najszybciej – powiedziałam cicho.

Piotr rzucił telefon na stół tak mocno, że aż podskoczył obraz. Usłyszałam trzask drzwi. Zosia została sama przed ekranem.

– Mamo… boję się taty – szepnęła nagle.

Zamarłam.

– Co się dzieje? – zapytałam natychmiast.

Zosia spuściła wzrok.

– Krzyczy… coraz częściej. O wszystko. Wczoraj rzucił talerzem o ścianę. Bałam się wyjść z pokoju.

Serce mi stanęło. Przez chwilę nie mogłam złapać tchu.

– Kochanie… przepraszam cię…

– To nie twoja wina – przerwała mi szybko. – Ale ja już nie wiem, co robić.

Po tej rozmowie długo nie mogłam zasnąć. Wpatrywałam się w sufit wynajmowanego pokoju i myślałam o tym, jak bardzo zawiodłam. Przecież miało być inaczej: miałam zarobić na remont mieszkania, spłacić kredyt, wrócić do Polski i być z rodziną. Tymczasem zostałam bez pracy, bez pieniędzy i bez nadziei.

Następnego dnia zadzwoniła do mnie mama.

– Aniu, Piotr dzwonił do mnie wczoraj wieczorem. Był… inny. Krzyczał na mnie przez telefon! Nigdy taki nie był.

– Mamo, ja już nie wiem, co robić…

– Może powinnaś wrócić? Choćby na chwilę? Zosia cię potrzebuje.

Wiedziałam, że mama ma rację. Ale jak wrócić do kraju bez grosza przy duszy? Jak spojrzeć rodzinie w oczy?

Tymczasem Piotr coraz rzadziej odbierał ode mnie telefony. Gdy już rozmawialiśmy, był chłodny i oschły.

– Muszę brać nadgodziny – powiedział pewnego wieczoru. – Nie mam czasu na gadanie.

Zosia pisała do mnie coraz częściej:

„Mamo, tata znowu się zdenerwował.”
„Mamo, boję się wracać do domu.”
„Mamo, czy ty mnie jeszcze kochasz?”

Czy ja ją jeszcze kocham? To pytanie bolało najbardziej. Przecież wszystko robiłam dla niej! Ale czy ona to jeszcze widzi?

W końcu podjęłam decyzję: wracam do Polski. Sprzedałam resztki rzeczy, które miałam w Anglii, kupiłam najtańszy bilet autobusowy i po dwóch dniach podróży stanęłam pod drzwiami naszego mieszkania na warszawskim Bródnie.

Drzwi otworzył Piotr. Wyglądał na starszego o dziesięć lat niż wtedy, gdy wyjeżdżałam.

– Co ty tu robisz? – zapytał bez cienia radości.

– Musiałam wrócić – odpowiedziałam cicho.

Zosia wybiegła z pokoju i rzuciła mi się na szyję.

– Mamo! – płakała tak głośno, że aż sąsiadka zza ściany zaczęła stukać w kaloryfer.

Piotr patrzył na nas z boku. W jego oczach widziałam gniew i żal.

Wieczorem usiedliśmy razem przy stole. Cisza była ciężka jak ołów.

– I co teraz? – zapytał Piotr. – Nie mamy pieniędzy. Ja nie dam rady sam wszystkiego utrzymać.

– Znajdę pracę tutaj – powiedziałam stanowczo, choć sama nie wierzyłam w swoje słowa.

Zosia patrzyła to na mnie, to na ojca. W jej oczach widziałam strach.

Przez kolejne tygodnie szukałam pracy gdzie tylko się dało: sprzątanie klatek schodowych, opieka nad starszymi osobami, nawet roznoszenie ulotek po blokach. Każda odmowa bolała coraz bardziej.

Piotr stawał się coraz bardziej nerwowy. Coraz częściej wracał do domu późno i coraz częściej podnosił głos na Zosię za najdrobniejsze przewinienia: rozlane mleko, zgubiony klucz od skrzynki na listy, bałagan w pokoju.

Pewnego wieczoru usłyszałam krzyk Zosi z jej pokoju:

– Zostaw mnie! Nie chcę z tobą rozmawiać!

Wbiegłam do środka i zobaczyłam Piotra stojącego nad nią z zaciśniętymi pięściami.

– Piotrze! Co ty robisz?!

Odwrócił się do mnie powoli. W jego oczach zobaczyłam coś obcego – gniew pomieszany z bezsilnością.

– Ty wszystko zepsułaś! – wykrzyczał mi prosto w twarz. – Gdybyś nie wyjechała…

Nie wytrzymałam:

– Gdybym nie wyjechała, nie mielibyśmy co jeść! Myślisz, że było mi łatwo zostawić was samych?!

Zosia płakała skulona w kącie łóżka.

Po tej kłótni Piotr zaczął coraz częściej znikać z domu na całe noce. Czułam ulgę i strach jednocześnie: ulga, bo przynajmniej nie krzyczał; strach, bo nie wiedziałam, gdzie jest i co robi.

Któregoś dnia przyszła do mnie sąsiadka:

– Pani Aniu… widziałam pana Piotra pod sklepem monopolowym… Niech pani uważa na siebie i Zosię.

Wiedziałam już wtedy, że muszę działać. Zgłosiłam się do opieki społecznej po pomoc. Było mi wstyd jak nigdy dotąd – przecież zawsze radziłam sobie sama! Ale dla Zosi zrobiłabym wszystko.

Dzięki pomocy psychologa zaczęłyśmy z córką rozmawiać o tym wszystkim, co nas bolało przez te lata rozłąki i milczenia. Zosia zaczęła się otwierać; ja zaczęłam rozumieć własne błędy.

Piotr odszedł kilka miesięcy później. Zostawił nas bez słowa wyjaśnienia; podobno wyjechał do pracy na budowie do Niemiec. Przez długi czas miałam do niego żal – za to, że nie wytrzymał presji; za to, że zostawił nas same; za to, że nie potrafił być ojcem dla Zosi wtedy, kiedy najbardziej go potrzebowała.

Dziś mija rok od tamtych wydarzeń. Pracuję jako opiekunka starszych osób; zarabiam niewiele, ale wystarcza nam na skromne życie we dwie. Zosia powoli odzyskuje spokój; znów zaczyna się uśmiechać.

Czasem zastanawiam się: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy gdybym została w Polsce od początku, byłoby lepiej? A może każda rodzina ma swoją linę ratunkową – i czasem ona po prostu musi pęknąć?