„Mamo, babcie nie chodzą w dżinsach!” – Moja walka o prawo do bycia sobą po sześćdziesiątce
– Mamo, babcie nie chodzą w dżinsach! – głos Kasi przeszył ciszę kuchni jak nóż. Stałam przy blacie, krojąc pomidory do sałatki, kiedy ona weszła, rzucając mi to zdanie prosto w twarz. Spojrzałam na nią, próbując ukryć drżenie rąk.
– A kto to powiedział? – odpowiedziałam cicho, choć w środku aż się gotowałam.
Kasia przewróciła oczami, jakby rozmawiała z dzieckiem. – No błagam cię, mamo. Jesteś babcią! Powinnaś nosić spódnice, sweterki… A nie te młodzieżowe ciuchy. Co ludzie powiedzą?
To był ten moment, kiedy poczułam się jakby ktoś zamknął mnie w ciasnej klatce. Mam 63 lata i od dwóch lat jestem wdową. Zawsze byłam „tą energiczną”, „tą z pomysłami”, „tą, która nie umie usiedzieć w miejscu”. Ale odkąd zostałam sama, coraz częściej słyszę od rodziny i znajomych, że powinnam się „uspokoić”, „przystosować”, „żyć jak na babcię przystało”.
Nie mogłam spać tej nocy. Przewracałam się z boku na bok, słysząc w głowie głos Kasi: „babcie nie chodzą w dżinsach”. Czy naprawdę jestem już tylko babcią? Czy nie mam prawa być sobą?
Następnego dnia poszłam na spacer po osiedlu. Mijałam sąsiadki – panią Halinę w szarym płaszczu, panią Zofię z siatką pełną ziemniaków. Wszystkie wyglądały tak samo: stonowane kolory, wygodne buty, włosy upięte w kok. Przez chwilę poczułam się winna. Może Kasia ma rację? Może powinnam się dopasować?
Ale potem zobaczyłam swoje odbicie w witrynie sklepu: dżinsy, czerwone trampki, kurtka z naszywkami. I uśmiechnęłam się do siebie. To jestem ja. Taka byłam zawsze – nawet kiedy miałam dwadzieścia lat i tańczyłam na potańcówkach w Domu Kultury.
Wieczorem zadzwoniła do mnie Basia – moja przyjaciółka jeszcze z liceum.
– Słyszałam, że znowu była awantura z Kasią – zaczęła bez ogródek.
– Ona chce, żebym była „prawdziwą babcią” – westchnęłam.
– A co to znaczy? – zapytała Basia. – Siedzieć w domu i robić na drutach? Ja tam wolę chodzić na jogę i śmiać się z młodymi.
Rozmawiałyśmy długo. Basia opowiadała o swoim wnuku, który uwielbia jej opowieści o Woodstocku i o tym, jak jeździła autostopem do Zakopanego. Zrozumiałam wtedy, że nie chcę być babcią z obrazka. Chcę być sobą – nawet jeśli to oznacza kłótnie z córką.
Kilka dni później Kasia przyszła z wnuczką, Zosią. Mała od razu rzuciła mi się na szyję.
– Babciu, pobawimy się w sklep?
– Jasne! – odpowiedziałam i już po chwili siedziałyśmy na dywanie, sprzedając sobie nawzajem plastikowe owoce.
Kasia patrzyła na nas z boku. Widziałam jej minę: trochę rozbawioną, trochę zmartwioną.
– Mamo, naprawdę nie możesz chociaż dla Zosi wyglądać… normalnie?
Zatrzymałam się na chwilę i spojrzałam jej prosto w oczy.
– Kasiu, a co to znaczy „normalnie”? Dla mnie normalnie to być szczęśliwą. A szczęśliwa jestem wtedy, kiedy mogę być sobą.
Widziałam, że chciała coś powiedzieć, ale ugryzła się w język.
Wieczorem zadzwonił mój syn, Tomek.
– Mamo, słyszałem od Kasi, że znowu się pokłóciłyście. Może trochę przesadzasz z tymi dżinsami?
Westchnęłam ciężko.
– Tomku, czy ty naprawdę myślisz, że ubrania decydują o tym, jaką jestem babcią? Czy to ważne dla Zosi?
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– Chyba masz rację… Ale wiesz, ludzie gadają.
– Ludzie zawsze będą gadać – odpowiedziałam stanowczo. – Ale ja już nie chcę żyć pod dyktando innych.
Przez kolejne tygodnie próbowałam znaleźć równowagę między byciem „babcią” a byciem sobą. Chodziłam z Zosią na plac zabaw w moich ukochanych trampkach. Razem piekłyśmy ciasteczka i śmiałyśmy się do łez. Czasem Kasia patrzyła na mnie krzywo, ale coraz częściej widziałam w jej oczach cień podziwu.
Pewnego dnia Zosia zapytała:
– Babciu, dlaczego ty zawsze masz kolorowe ubrania?
Uklękłam przy niej i przytuliłam ją mocno.
– Bo kolory sprawiają, że czuję się młoda i szczęśliwa. I chcę ci pokazać, że można być sobą w każdym wieku.
Zosia uśmiechnęła się szeroko.
– Ja też chcę mieć takie trampki jak ty!
Wtedy poczułam dumę. Może nie jestem typową babcią według wyobrażeń mojej córki czy sąsiadek. Ale jestem babcią dla Zosi – taką, jakiej ona potrzebuje.
Czasem jeszcze kłócimy się z Kasią o drobiazgi. Ona martwi się o to, co powiedzą inni; ja martwię się o to, żeby nie zgubić siebie. Ale coraz częściej rozmawiamy szczerze – o tym, czego się boimy i czego pragniemy.
Dziś wiem jedno: nie chcę żyć według cudzych zasad. Chcę być sobą – nawet jeśli czasem oznacza to samotność czy niezrozumienie ze strony najbliższych.
Czy naprawdę musimy rezygnować z siebie tylko dlatego, że ktoś oczekuje od nas określonej roli? Czy wolno nam być szczęśliwymi na własnych warunkach – nawet jeśli innym to przeszkadza?