Mój dorosły syn wrócił do domu po rozwodzie – czy jeszcze odnajdzie szczęście?
— Bartek, ile razy mam ci powtarzać, żebyś nie zostawiał tych butów na środku przedpokoju?! — mój głos odbija się echem od ścian naszego ciasnego mieszkania na warszawskim Bródnie. Sama siebie nie poznaję. Jeszcze dwa miesiące temu czekałam na jego telefon, a teraz… teraz znów mieszkamy razem, jakby czas się cofnął o dwadzieścia lat.
Bartek patrzy na mnie z tym swoim zmęczonym wzrokiem. Odkąd wrócił po rozwodzie, jest cieniem siebie. Kiedyś był pełen energii, żartował, opowiadał mi o swoich planach. Teraz milczy, zamyka się w swoim pokoju i godzinami gapi się w ekran laptopa.
— Przepraszam, mamo — mruczy i podnosi buty. — Po prostu… nie mogę się ogarnąć.
Siadam na kanapie i patrzę na niego. Mój dorosły syn. Trzydzieści lat, a wygląda jakby miał pięćdziesiąt. Wiem, że rozwód z Martą go złamał. Wiem też, że nie mówi mi wszystkiego. Zawsze był taki — zamknięty w sobie, nie chciał mnie martwić. Ale ja widzę więcej niż myśli.
Wieczorem słyszę, jak rozmawia przez telefon z kimś z pracy.
— Nie, nie dam rady przyjść na spotkanie… Tak, wiem, ale teraz muszę ogarnąć parę spraw… Tak, mieszkam u matki…
Czuję ukłucie w sercu. Wiem, że to dla niego upokarzające. Przecież obiecywał sobie i mnie, że nigdy tu nie wróci. Że będzie miał własny dom, rodzinę. A teraz wszystko się posypało.
Następnego dnia rano robię mu jajecznicę. Kładę talerz na stole i siadam naprzeciwko.
— Bartek…
— Mamo, proszę cię — przerywa mi. — Nie zaczynaj znowu.
— Ale musisz z kimś porozmawiać. Nie możesz tak dłużej żyć.
— A co mam zrobić? — wybucha nagle. — Mam wyjść na ulicę i krzyczeć, że jestem przegranym? Że żona mnie zostawiła, że nie mam gdzie mieszkać?
Milknę. Wiem, że nie mogę go zmusić do rozmowy. Ale boję się o niego coraz bardziej.
Wieczorami słyszę jego ciche kroki po mieszkaniu. Czasem płacze w łazience. Udaję, że nie słyszę. On udaje, że wszystko jest w porządku.
Pewnego dnia przychodzi do nas moja siostra, Teresa.
— Bartek, może byś wyszedł gdzieś z kolegami? — zagaduje.
— Nie mam ochoty — odpowiada chłodno.
— Siedzenie w domu ci nie pomoże — mówi Teresa i patrzy na mnie znacząco.
Po jej wyjściu Bartek rzuca mi spojrzenie pełne żalu.
— Po co ją tu zapraszasz? Żeby mnie pouczała?
— Martwimy się o ciebie — mówię cicho.
— Dajcie mi spokój! — krzyczy i trzaska drzwiami do swojego pokoju.
Zostaję sama w kuchni. Czuję się bezradna jak nigdy dotąd. Przez całe życie starałam się być dla niego wsparciem. Po tym jak jego ojciec odszedł, obiecałam sobie, że nigdy nie pozwolę Bartkowi poczuć się samotnym. Ale teraz… teraz nie wiem, jak mu pomóc.
Tydzień później znajduję w jego pokoju list od Marty. Leży na biurku, niedbale otwarty. Przez chwilę walczę ze sobą — czytać czy nie? W końcu ciekawość zwycięża.
„Bartek,
Wiem, że to wszystko jest trudne. Przepraszam za to, jak wyszło. Może kiedyś będziemy mogli normalnie porozmawiać. Życzę ci szczęścia.
Marta”
Odkładam list i czuję łzy napływające do oczu. Jak bardzo musiał cierpieć, skoro nawet ona nie potrafiła mu pomóc?
Wieczorem próbuję z nim porozmawiać.
— Bartek…
— Mamo, proszę cię…
— Przeczytałam list od Marty — mówię cicho.
Patrzy na mnie z wyrzutem.
— Nie powinnaś była tego robić.
— Wiem. Ale martwię się o ciebie. Może powinieneś spróbować jeszcze raz? Wyjść do ludzi? Zobaczyć się z kimś?
Bartek milczy długo.
— Nie wiem, czy jeszcze potrafię kochać — mówi w końcu szeptem.
Przez następne dni próbuję go zachęcić do drobnych rzeczy: wspólne zakupy, spacer po parku, nawet wyjście do kina. Za każdym razem odmawia. Zaczynam tracić nadzieję.
Pewnego wieczoru dzwoni jego dawny przyjaciel z liceum, Michał.
— Bartek! Stary! Co u ciebie? Słyszałem o wszystkim… Może wyskoczymy na piwo?
Ku mojemu zdziwieniu Bartek się zgadza. Wraca późno w nocy i pierwszy raz od miesięcy widzę uśmiech na jego twarzy.
— Było fajnie — mówi krótko i zamyka się w swoim pokoju.
Od tego dnia coś się zmienia. Zaczyna wychodzić częściej z Michałem i innymi znajomymi. Czasem nawet żartuje przy śniadaniu. Nadal jest zamknięty w sobie, ale widzę światełko nadziei.
Któregoś dnia przynosi do domu dziewczynę — Anię. Jest cicha, trochę nieśmiała, ale widzę jak Bartek patrzy na nią z czułością.
Po ich wyjściu pytam:
— To ktoś ważny?
Bartek uśmiecha się lekko.
— Może… Jeszcze nie wiem.
Patrzę na niego i czuję ulgę. Może jeszcze wszystko przed nim?
Czasem zastanawiam się: czy zrobiłam wszystko dobrze jako matka? Czy mogłam go lepiej przygotować na życie? A może każdy musi przejść przez swoje cierpienie sam?
Czy naprawdę można zacząć od nowa po takim upadku? Co wy byście zrobili na moim miejscu?