Nie oddam Cię nikomu! – Historia Barbary Andrzejewnej

– Nie oddam. Nikomu cię nie oddam! – wyszeptałam przez zaciśnięte zęby, patrząc na zdjęcie w ramce stojącej na moim biurku. Był późny wieczór, a ja zostałam w gabinecie dłużej niż zwykle. Zmęczenie ściskało mi skronie, ale nie mogłam się zmusić do wyjścia. Wtedy właśnie rozległo się ciche pukanie do drzwi.

– Można? – W uchylonych drzwiach pojawiła się dziewczyna. Miała może dwadzieścia lat, długie ciemne włosy i spojrzenie, które wydawało się jednocześnie nieśmiałe i pełne determinacji. – Przyjęcia już skończone. Przyjmujemy tylko na wizyty umówione – powiedziałam automatycznie, nie odrywając wzroku od papierów. Twarz dziewczyny wydała mi się niejasno znajoma. Miałam dobrą pamięć do twarzy, ale byłam pewna, że nigdy wcześniej jej tu nie widziałam.

– Przepraszam, ale to ważne – powiedziała cicho. – Muszę z panią porozmawiać. To… to sprawa osobista.

Westchnęłam ciężko, bo ostatnie czego chciałam po całym dniu pracy, to kolejnych problemów. Ale coś w jej głosie sprawiło, że skinęłam głową. Dziewczyna weszła i usiadła naprzeciwko mnie, nerwowo bawiąc się rękawem swetra.

– Nazywam się Zuzanna Majewska – zaczęła, a ja poczułam dziwny ucisk w żołądku. To nazwisko…

– Słucham? – przerwałam jej, próbując ukryć drżenie głosu.

– Szukałam pani od dawna. Chciałam tylko wiedzieć… dlaczego mnie pani zostawiła?

Zamarłam. Przez chwilę miałam wrażenie, że czas się zatrzymał. Spojrzałam na nią uważnie i nagle wszystko stało się jasne – te oczy, kształt ust… To była moja córka. Córka, którą oddałam do adopcji dwadzieścia lat temu.

– Zuzanno… – wyszeptałam, a łzy napłynęły mi do oczu.

– Dlaczego? – powtórzyła cicho. – Dlaczego mnie pani nie chciała?

Nie byłam gotowa na tę rozmowę. Przez lata tłumaczyłam sobie, że tak było najlepiej – dla niej, dla mnie, dla wszystkich. Ale teraz, patrząc w oczy własnego dziecka, nie potrafiłam znaleźć słów.

– To nie tak… – zaczęłam niepewnie. – Byłam młoda, sama… Bałam się. Nie miałam wsparcia. Twojego ojca już wtedy nie było…

Zuzanna milczała przez chwilę, a potem wybuchła:

– Myśli pani, że ja miałam łatwo? Że adopcyjni rodzice byli idealni? Że nigdy nie czułam się obca? Całe życie czułam się jak ktoś niechciany!

Każde jej słowo było jak cios. Chciałam ją przytulić, powiedzieć, że ją kocham, że nigdy o niej nie zapomniałam… Ale ona odsunęła się ode mnie.

– Przyszłam tu tylko po odpowiedź – powiedziała chłodno. – Chciałam wiedzieć, czy kiedykolwiek pani o mnie myślała.

– Myślałam każdego dnia – wyszeptałam drżącym głosem. – Każdego dnia żałowałam tej decyzji. Ale wtedy wydawało mi się, że to jedyne wyjście…

Zuzanna spuściła wzrok.

– Teraz mam własne życie – powiedziała cicho. – Ale musiałam panią zobaczyć. Musiałam wiedzieć.

Wstała i ruszyła do drzwi. Zerwałam się z miejsca.

– Zuzanno! Proszę… Nie odchodź tak! Pozwól mi to naprawić…

Odwróciła się na chwilę.

– Nie wiem, czy da się to naprawić – powiedziała smutno. – Ale może kiedyś spróbuję pani wybaczyć.

Zostałam sama w pustym gabinecie. Przez długi czas siedziałam bez ruchu, wsłuchując się w ciszę przerywaną tylko tykaniem zegara na ścianie. W głowie kłębiły mi się wspomnienia sprzed lat: samotny poród w szpitalu na Żelaznej, podpisanie papierów adopcyjnych z drżącą ręką, łzy matki błagającej mnie o zmianę decyzji…

Mój ojciec nigdy nie zaakceptował mojej ciąży. „Hańba dla rodziny” – powtarzał za każdym razem, gdy próbowałam z nim rozmawiać. Matka była zbyt słaba, by mi pomóc. Byłam sama przeciwko wszystkim.

Przez lata budowałam wokół siebie mur z pozorów: dobra lekarka, szanowana sąsiadka, samotna kobieta z przeszłością, o której nikt nie wiedział. Ale tej nocy mur pękł.

Następnego dnia długo wpatrywałam się w telefon, wahając się czy zadzwonić do Zuzanny. W końcu napisałam krótką wiadomość: „Jeśli będziesz chciała porozmawiać albo po prostu pobyć razem – jestem tutaj”.

Mijały tygodnie ciszy. Każdego dnia wracałam myślami do tamtej rozmowy i zadawałam sobie pytanie: czy mogę jeszcze być matką dla własnej córki? Czy można naprawić coś tak bardzo złamanego?

Pewnego popołudnia usłyszałam dzwonek do drzwi mieszkania. Otworzyłam i zobaczyłam Zuzannę stojącą na klatce schodowej z bukietem polnych kwiatów.

– Chciałabym spróbować… – powiedziała cicho.

Objęłyśmy się bez słów. Płakałyśmy obie długo i cicho.

Dziś wiem jedno: miłości matki nie da się oddać nikomu. Nawet jeśli popełniło się najgorszy błąd życia, zawsze można spróbować zacząć od nowa.

Czasem pytam siebie: czy można wybaczyć sobie samemu? Czy zasługuję na drugą szansę? Może właśnie o tym powinniśmy rozmawiać…