Nigdy Cię nie zapomnę – Historia Lidii Kowalskiej

Szłam szybko przez park, czując jak zimny wiatr wdziera się pod rozpięty wełniany płaszcz. Teczka ze zniszczonymi rogami ciążyła mi w dłoni, a w niej – wypracowania moich uczniów, które miałam sprawdzać przez cały wieczór. Słońce już zachodziło, a ja czułam, że coś wisi w powietrzu. Może to przez te młode listki na drzewach, które pojawiły się nagle, jakby przyroda chciała mi przypomnieć, że wszystko się zmienia, nawet jeśli bardzo tego nie chcemy.

– Lidia! – usłyszałam za sobą znajomy głos. Odwróciłam się gwałtownie i zobaczyłam moją siostrę, Martę. Stała na chodniku, z rękami skrzyżowanymi na piersi i spojrzeniem pełnym wyrzutu. – Musimy porozmawiać.

Westchnęłam ciężko. Wiedziałam, o czym chce rozmawiać. O mamie. O tym, że znów nie odbierałam telefonów i nie odwiedzałam jej tak często, jak powinnam. O tym, że uciekam od odpowiedzialności.

– Teraz? – zapytałam cicho, czując jak narasta we mnie irytacja.

– Tak. Teraz. Nie możesz ciągle wszystkiego odkładać na później – odpowiedziała twardo.

Szłyśmy razem w milczeniu przez resztę drogi do domu rodzinnego. Każdy krok był ciężki, jakby prowadził mnie nie do ciepłego mieszkania, ale do sali sądowej, gdzie miałam zostać osądzona za wszystkie swoje błędy.

W domu pachniało zupą pomidorową i starymi książkami. Mama siedziała przy stole, drobna i zmęczona, z gazetą w ręku. Gdy mnie zobaczyła, jej twarz rozjaśniła się na chwilę, ale zaraz potem znów spoważniała.

– Cześć, córeczko – powiedziała cicho. – Dobrze, że przyszłaś.

Usiadłam naprzeciwko niej, a Marta stanęła przy oknie. Przez chwilę nikt się nie odzywał. W końcu mama odezwała się pierwsza:

– Lidia… musimy porozmawiać o twoim ojcu.

Zamarłam. Ojciec odszedł od nas dziesięć lat temu. Nigdy nie wrócił, nigdy nie napisał. Przez lata próbowałam udawać, że mnie to nie obchodzi, że jestem silna i niezależna. Ale prawda była taka, że każdego dnia nosiłam w sobie tęsknotę i żal.

– Co z nim? – zapytałam drżącym głosem.

Mama spojrzała na Martę, a potem na mnie.

– Dostałam list. Od niego. Jest chory. Chce się z tobą zobaczyć.

Poczułam, jak świat wiruje mi przed oczami. Przez chwilę miałam ochotę wybiec z domu i nigdy nie wracać. Ale zostałam. Siedziałam tam, słuchając jak mama czyta mi list ojca – pełen przeprosin i żalu za wszystko, co zrobił.

– On nie zasługuje na drugą szansę – powiedziałam przez zaciśnięte zęby.

– Może nie – odpowiedziała mama spokojnie – ale ty zasługujesz na to, żeby zamknąć ten rozdział.

Przez kolejne dni nie mogłam spać. W pracy byłam rozkojarzona, uczniowie pytali mnie kilka razy czy wszystko w porządku. W domu unikałam rozmów z Martą i mamą. Każda myśl o ojcu bolała jak świeża rana.

W końcu postanowiłam go odwiedzić. Pojechałam do szpitala w Krakowie sama, bez słowa do kogokolwiek. Bałam się tej konfrontacji bardziej niż czegokolwiek w życiu.

Ojciec leżał na łóżku szpitalnym, wychudzony i blady. Gdy mnie zobaczył, łzy napłynęły mu do oczu.

– Lidia… moja córeczko…

Nie wiedziałam co powiedzieć. Przez chwilę po prostu patrzyliśmy na siebie w milczeniu.

– Dlaczego? – zapytałam w końcu cicho. – Dlaczego nas zostawiłeś?

Zaczął mówić o swoich błędach, o strachu przed odpowiedzialnością, o tym jak bardzo żałuje każdego dnia spędzonego bez nas. Słuchałam go i czułam jak gniew miesza się ze współczuciem.

– Chciałem cię przeprosić… choć wiem, że to za mało – powiedział na koniec.

Wyszłam ze szpitala z ciężkim sercem. Nie wiedziałam czy potrafię mu wybaczyć. Ale wiedziałam jedno: już nigdy nie będę tą samą osobą.

Po powrocie do domu długo rozmawiałam z mamą i Martą. Były łzy, krzyki i chwile ciszy. Ale po raz pierwszy od lat poczułam się częścią rodziny.

Dziś siedzę przy kuchennym stole z kubkiem herbaty i patrzę przez okno na rozkwitające drzewa. Myślę o tym wszystkim co się wydarzyło i zastanawiam się: czy można naprawdę wybaczyć komuś tak wielką krzywdę? Czy czas leczy rany… czy tylko uczy nas żyć z bólem?

Może nigdy nie zapomnę tego co się stało… ale może nauczę się żyć dalej.