Ojciec na godzinę – historia Marka i Kacpra

— Proszę pana, czy może mi pan pomóc? — usłyszałem cichy głos za plecami, kiedy wybierałem chleb w małym sklepiku na obrzeżach Lublina. Odwróciłem się powoli, zaskoczony, bo nie spodziewałem się nikogo o tej porze. Przede mną stał chłopiec, może dziesięcioletni, z rozczochranymi włosami i oczami, w których odbijał się cały smutek świata. Przez chwilę nie wiedziałem, co powiedzieć. W takich momentach zawsze wracały do mnie wspomnienia mojego własnego dzieciństwa — pustego domu, wiecznie nieobecnego ojca i matki, która próbowała być wszystkim naraz.

Chłopiec nie patrzył na mnie, tylko gdzieś ponad moim ramieniem, jakby wypatrywał kogoś ważnego. — Zgubiłeś się? — zapytałem ostrożnie. Pokręcił głową. — Nie… tylko… mama miała wrócić po mnie godzinę temu. Ale ona często się spóźnia. — Wzruszył ramionami, jakby chciał powiedzieć, że to nic nowego.

Nie wiedziałem jeszcze wtedy, że to spotkanie zmieni moje życie. Byłem „ojcem na godzinę” — tak nazywała się moja praca. Pomagałem dzieciom z rozbitych rodzin: odrabiałem z nimi lekcje, chodziłem na spacery, czasem po prostu słuchałem ich opowieści. To nie była praca marzeń, ale dawała mi poczucie sensu. Może dlatego tak bardzo poruszyła mnie historia Kacpra.

— Jak masz na imię? — zapytałem. — Kacper — odpowiedział cicho. — A pan?

— Marek. — Uśmiechnąłem się lekko. — Chcesz poczekać ze mną? Może twoja mama zaraz przyjdzie.

Usiedliśmy na ławce przed sklepem. Kacper bawił się sznurówką od buta i co chwilę zerkał w stronę parkingu. Próbowałem zagaić rozmowę: — Lubisz chodzić do szkoły?

Wzruszył ramionami. — Czasem. Ale dzieci się śmieją, że nie mam taty.

Zabolało mnie to bardziej, niż powinno. Sam nigdy nie miałem ojca i do dziś pamiętam te spojrzenia kolegów, kiedy przychodzili po nich tatusiowie na wywiadówki czy mecze piłki nożnej. Zawsze wtedy udawałem, że mnie to nie obchodzi.

— Wiesz… ja też nie miałem taty — powiedziałem cicho. Kacper spojrzał na mnie z zainteresowaniem.

— Naprawdę? I co pan robił?

— Uczyłem się radzić sobie sam. Ale czasem dobrze jest mieć kogoś, kto po prostu jest obok.

W tej chwili podjechał stary fiat punto i z auta wysiadła kobieta z podkrążonymi oczami. — Kacper! Ile razy mam ci mówić, żebyś nie rozmawiał z obcymi?! — krzyknęła nerwowo.

Chłopiec spuścił głowę i bez słowa podszedł do matki. Kobieta rzuciła mi krótkie „dziękuję” i odjechali.

Myślałem, że to koniec tej historii. Ale dwa dni później dostałem telefon od koordynatorki z fundacji: — Marek, mamy nowego podopiecznego. Chłopiec z problemami w szkole i trudną sytuacją w domu. Nazywa się Kacper Nowak.

Serce mi zabiło mocniej. Zgodziłem się bez wahania.

Pierwsze spotkania były trudne. Kacper był zamknięty w sobie, odpowiadał półsłówkami albo milczał godzinami. Jego matka, pani Anna, była wiecznie zmęczona i rozdrażniona. Widziałem, jak bardzo jest jej ciężko: samotna matka pracująca na dwa etaty, bez wsparcia rodziny ani ojca dziecka.

— On potrzebuje mężczyzny w domu — powiedziała mi kiedyś podczas jednej z naszych rozmów w kuchni pachnącej kawą i zmęczeniem.

— Staram się być dla niego kimś takim — odpowiedziałem szczerze.

— Ale pan tu tylko przychodzi na godzinę…

Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Miała rację. Byłem tylko „ojcem na godzinę”.

Z czasem jednak coś zaczęło się zmieniać. Kacper coraz częściej opowiadał mi o swoich problemach w szkole, o tym jak bardzo chciałby mieć psa albo pojechać nad morze. Raz nawet zapytał: — Marek, a ty masz dzieci?

Zamilkłem na chwilę. — Nie mam…

— To czemu pomagasz innym dzieciom?

Długo myślałem nad odpowiedzią. — Może dlatego, że sam kiedyś bardzo tego potrzebowałem.

Widziałem w jego oczach coś nowego: zaufanie.

Pewnego dnia przyszedłem do nich wcześniej niż zwykle. W mieszkaniu panowała cisza; Anna siedziała przy stole z głową opartą na dłoniach.

— Coś się stało? — zapytałem cicho.

— Straciłam pracę… Nie wiem, jak sobie poradzimy…

Usiadłem naprzeciwko niej i przez chwilę milczeliśmy razem.

— Może mogę jakoś pomóc? — zaproponowałem ostrożnie.

Popatrzyła na mnie ze łzami w oczach. — Nie chcę być ciężarem…

— Nikt nie jest ciężarem, Aniu…

Od tego dnia zacząłem przychodzić częściej; pomagałem Kacprowi w lekcjach, robiłem zakupy, czasem gotowałem obiad dla całej trójki. Sąsiedzi zaczęli plotkować: „Patrzcie, Anna znalazła sobie faceta!”

Nie byłem jej partnerem ani ojcem Kacpra. Byłem kimś pomiędzy: przyjacielem domu, wsparciem na trudne czasy.

Któregoś wieczoru Kacper zapytał: — Marek… zostaniesz kiedyś moim prawdziwym tatą?

Zatkało mnie. Nie wiedziałem, co odpowiedzieć dziecku spragnionemu miłości i bezpieczeństwa.

— Nie wiem… Ale zawsze będę blisko ciebie, jeśli będziesz tego potrzebował.

Widziałem łzy w jego oczach i poczułem własne wzruszenie.

Niestety życie nie jest bajką. Anna znalazła nową pracę daleko od Lublina i musieli się wyprowadzić. Ostatnie spotkanie było pełne łez i niedopowiedzianych słów.

Kiedy zamykali drzwi mieszkania po raz ostatni, Kacper przytulił się do mnie mocno:

— Dziękuję ci za wszystko…

Patrzyłem za nimi długo, aż ich sylwetki znikły za rogiem ulicy.

Dziś często wracam myślami do tamtych dni i pytam siebie: czy można być ojcem tylko na godzinę? Czy wystarczy jedna godzina dziennie, by zmienić czyjeś życie? A może czasem najważniejsze jest po prostu być – choćby przez chwilę – dla kogoś całym światem?