Wczorajsze urodziny – klapa czy epickie wydarzenie życia?

– Naprawdę myślisz, że to dobry pomysł? – zapytała mama, patrząc na mnie z niepokojem, kiedy dzień wcześniej oznajmiłam jej, że całą organizację moich dwudziestych piątych urodzin oddaję w ręce Kasi. Wzruszyłam ramionami, próbując ukryć własne wątpliwości. Kasia była moją najlepszą przyjaciółką od podstawówki – znała mnie jak nikt inny. Przysięgała, że wszystko będzie „na najwyższym poziomie”, a ja naiwnie uwierzyłam, że to będzie wieczór jak z filmu.

Już od rana czułam dziwny niepokój. Mama krzątała się po kuchni, tata udawał, że czyta gazetę, ale kątem oka obserwował każdy mój ruch. Mój młodszy brat Bartek rzucał mi złośliwe spojrzenia – wiedziałam, że jest zazdrosny o całą uwagę skupioną na mnie. O 16:00 Kasia zadzwoniła: „Przyjedź za godzinę! Wszystko gotowe!” – jej głos był podekscytowany, ale wyczułam w nim nutkę napięcia.

Weszłam do mieszkania Kasi i… pierwsze co poczułam to zapach przypalonego jedzenia. W salonie stał stół przykryty ceratą w kwiatki (gdzie się podziały te obiecane białe obrusy?), a na nim kilka talerzy z sałatką jarzynową i śledziami. Zamiast wykwintnych dań – klasyka polskich domówek. Goście? Było ich może sześć osób, w tym dwie koleżanki Kasi z pracy, których ledwo znałam. Zabrakło kilku moich bliskich znajomych – podobno „nie mogli przyjść”, ale później dowiedziałam się, że Kasia zapomniała ich zaprosić.

– Wszystkiego najlepszego! – krzyknęli wszyscy naraz, a ja poczułam się jak aktorka w kiepskim teatrze. Uśmiechałam się sztucznie, próbując nie pokazać rozczarowania. Kasia podeszła do mnie z prezentem – pięknie zapakowanym pudełkiem. Otworzyłam je i zobaczyłam… zestaw do robienia sushi. Nie jem sushi od trzech lat, odkąd miałam po nim zatrucie pokarmowe. Kasia wiedziała o tym doskonale.

Przez pierwszą godzinę próbowałam się bawić. Rozmawiałam z gośćmi, śmiałam się z żartów Bartka (który przyszedł tylko po to, żeby zjeść za darmo), ale czułam się coraz bardziej obco. W pewnym momencie usłyszałam rozmowę Kasi z jej koleżanką:

– Serio, ona myśli, że to dla niej wszystko? Przecież to tylko pretekst do imprezy.

Zrobiło mi się przykro. Wyszłam na balkon i zadzwoniłam do mamy.

– Mamo… chyba popełniłam błąd.
– Kochanie, wracaj do domu. Zrobimy ci urodziny po swojemu.

Wróciłam do salonu i zobaczyłam Bartka kłócącego się z Kasią o ostatni kawałek tortu (kupionego w Biedronce). Goście zaczęli się rozchodzić już po dwóch godzinach. Kasia była wyraźnie rozczarowana moją miną.

– O co ci chodzi? Przecież wszystko było super! – rzuciła z pretensją.
– Nie o to mi chodziło…

Nie chciałam robić sceny. Podziękowałam wszystkim i wyszłam. Po drodze do domu płakałam – czułam się zdradzona przez przyjaciółkę i zawiedziona sobą, że nie potrafiłam jasno powiedzieć, czego chcę.

W domu czekała na mnie mama z własnoręcznie upieczonym sernikiem i tata z bukietem tulipanów. Bartek przyszedł później i przeprosił za swoje zachowanie. Usiedliśmy razem przy stole, rozmawialiśmy do późna w nocy. Poczułam wtedy coś dziwnego – ulgę i wdzięczność za tę zwyczajność.

Dziś patrzę na wczorajszy dzień z dystansem. Może to była klapa, a może lekcja? Czy warto ufać ludziom bezgranicznie? Czy powinnam była sama zadbać o swoje szczęście? Czasem najważniejsze rzeczy dzieją się wtedy, gdy wszystko idzie nie tak…