Wspólna nerka, wspólna droga: Miłość i strata w cieniu choroby

– Nie rozumiesz, mamo! Ja naprawdę nie mam już siły – krzyknęłam, czując jak łzy napływają mi do oczu. Siedziałam na brzegu łóżka w naszym małym mieszkaniu na warszawskiej Pradze, a mama patrzyła na mnie z bezradnością, której nigdy wcześniej u niej nie widziałam. W pokoju pachniało lekami i wilgotnym praniem. Był listopad 2016 roku, a ja miałam dwadzieścia osiem lat i czułam się jak staruszka. Moje nerki odmawiały posłuszeństwa, a dializy stawały się codziennością. Każda kropla nadziei wyciekała ze mnie razem z kolejną kroplą krwi.

– Karolina, musisz być silna. Lekarze powiedzieli, że jest szansa na przeszczep – próbowała mnie pocieszyć mama, ale jej głos drżał. Wiedziałam, że boi się tak samo jak ja. Ojciec odszedł od nas dawno temu, a brat mieszkał za granicą i kontaktował się tylko przez Facebooka. Byłyśmy same.

Przez kolejne tygodnie żyłam w zawieszeniu. Każda wizyta w szpitalu była jak rosyjska ruletka – może dziś zadzwonią, może dziś znajdzie się dawca? Ale telefon milczał. Zaczęłam się zastanawiać, czy to wszystko ma sens. Przestałam odbierać telefony od znajomych, nie odbierałam nawet od brata. Mama coraz częściej płakała po nocach.

Pewnego dnia, podczas kolejnej dializy, pielęgniarka podeszła do mnie z uśmiechem.

– Karolina, masz gościa – powiedziała cicho.

Spojrzałam z niedowierzaniem na wysokiego mężczyznę stojącego w drzwiach. Miał ciemne włosy i ciepłe oczy. Przedstawił się: Gabriel Nowak.

– Przeczytałem twoją historię na forum dla chorych na niewydolność nerek – powiedział nieśmiało. – Chciałbym pomóc.

Zamarłam. Nie wierzyłam w cuda, ale jego obecność była jak promień słońca w listopadowy dzień. Zaczęliśmy rozmawiać. Gabriel był samotny, pracował jako informatyk, miał za sobą trudne dzieciństwo i też czuł się czasem niewidzialny dla świata. Po kilku tygodniach badań okazało się, że jest idealnym dawcą.

Mama była przerażona.

– Karolina, nie znasz go! Skąd wiesz, że to nie jakiś oszust? – pytała wieczorami.

– Mamo, on naprawdę chce pomóc. Może to nasza jedyna szansa – odpowiadałam z nadzieją.

Operacja odbyła się w styczniu 2017 roku. Pamiętam zimne światło sali operacyjnej i dłoń Gabriela ściskającą moją przed wejściem na blok.

– Wszystko będzie dobrze – szepnął.

Obudziłam się kilka godzin później z bólem, ale też z poczuciem, że dostałam drugie życie. Gabriel leżał w sąsiedniej sali. Odwiedzałam go codziennie; rozmawialiśmy godzinami o wszystkim i o niczym. Z czasem zaczęliśmy spotykać się poza szpitalem – na kawie, spacerach po Łazienkach Królewskich, nawet wybraliśmy się razem do kina.

Mama patrzyła na nas z niepokojem.

– Karolina, pamiętaj, że on oddał ci nerkę z dobroci serca. Nie mieszaj uczuć – ostrzegała.

Ale ja już byłam zakochana. Gabriel był inny niż wszyscy mężczyźni, których znałam – czuły, troskliwy, a jednocześnie zamknięty w sobie. Czasem znikał na kilka dni bez słowa wyjaśnienia. Wtedy czułam się jakby ktoś wyciągał mi grunt spod nóg.

Pewnego wieczoru zaprosiłam go do siebie na kolację. Mama przygotowała pierogi ruskie i barszcz czerwony. Siedzieliśmy przy stole, śmialiśmy się i żartowaliśmy. W pewnym momencie Gabriel zamilkł i spojrzał mi prosto w oczy.

– Karolina… Ja muszę ci coś powiedzieć – zaczął niepewnie. – Nie wiem, czy jestem gotowy na związek. Oddałem ci nerkę, bo chciałem zrobić coś dobrego… Ale sam jestem pogubiony.

Zamarłam. Poczułam jakby ktoś uderzył mnie w brzuch.

– Myślałam… Myślałam, że może…

– Wiem – przerwał mi delikatnie. – Ale ja nie potrafię być teraz z kimkolwiek. Muszę najpierw poukładać siebie.

Po tej rozmowie wszystko się zmieniło. Gabriel coraz rzadziej się odzywał. Próbowałam do niego dzwonić, pisać wiadomości – bez odpowiedzi. Mama próbowała mnie pocieszać:

– Karolina, on już zrobił dla ciebie więcej niż ktokolwiek inny. Musisz iść dalej.

Ale jak miałam iść dalej? Każdego dnia budziłam się z wdzięcznością za nowe życie i jednocześnie z bólem po stracie kogoś bliskiego. Czułam się rozdarta między radością a żalem.

Minęły miesiące. Zaczęłam wracać do pracy w bibliotece, powoli odbudowywałam relacje ze znajomymi. Mama była przy mnie każdego dnia, choć widziałam w jej oczach zmęczenie i troskę.

Któregoś dnia dostałam list od Gabriela. Pisał, że wyjechał do Gdańska, żeby zacząć wszystko od nowa. Przepraszał za ból, który mi sprawił i życzył mi szczęścia.

Czy można być wdzięcznym za życie i jednocześnie tęsknić za kimś, kto je uratował? Czy można pogodzić się z tym, że los daje nam drugą szansę kosztem złamanego serca?

Czasem patrzę w lustro i widzę bliznę po operacji. To nie tylko ślad po przeszczepie – to przypomnienie o tym, że nawet największy dar może być początkiem trudnej drogi. Czy kiedykolwiek nauczę się kochać bez lęku przed stratą? Czy inni też tak mają?