Znudzony życiem razem – zdradzę ci, dlaczego straciłem zainteresowanie

— Zupełnie się zbabiałaś. Przytyłaś. Nie chcę szukać innej, i nikogo nie mam na boku, przysięgam. — Ale tak dalej być nie może. Chcę podziwiać swoją ukochaną kobietę. A tobą, niestety, podziwiać nie mogę. Nudzisz mnie — oświadczył mój mąż, patrząc na mnie z zimną obojętnością.

Wioletta. Tak mam na imię. Siedziałam wtedy przy kuchennym stole, z kubkiem zimnej już herbaty w dłoniach, a świat wokół mnie jakby się zatrzymał. Przez chwilę miałam wrażenie, że to nie dzieje się naprawdę, że zaraz się obudzę i usłyszę jego czuły szept: „Wiolettko, kawa gotowa”. Ale to nie był sen. To była rzeczywistość, która roztrzaskała się na kawałki jednym zdaniem.

Nie płakałam od razu. Szybko zamrugałam, próbując powstrzymać łzy. Przez głowę przelatywały mi obrazy: nasz ślub w małym kościele pod Warszawą, narodziny naszej córki Oliwii, wspólne wakacje nad Bałtykiem, śmiech i czułość, które kiedyś były codziennością. Jak to się stało, że wszystko tak się zmieniło?

— To wszystko przez ciebie? — zapytałam cicho, ledwo słyszalnie.

Marek wzruszył ramionami i odwrócił wzrok. — Nie wiem. Może przez nas oboje. Ale ja już nie mogę tak żyć. Przepraszam.

Przepraszam? Po piętnastu latach wspólnego życia przeprasza mnie za to, że już mnie nie kocha? Za to, że jestem dla niego nudna? Za to, że moje ciało się zmieniło po ciąży i latach pracy na dwa etaty?

Zawsze byłam tą „ogarniętą”. To ja pamiętałam o urodzinach teściowej, ja dbałam o dom, ja pilnowałam rachunków i zakupów. Marek był dobrym ojcem, ale nigdy nie angażował się w codzienność tak jak ja. Często wracał późno z pracy, zmęczony i rozdrażniony. Z czasem przestaliśmy rozmawiać o czymś więcej niż lista zakupów i obowiązki wobec Oliwii.

Pamiętam dzień, kiedy po raz pierwszy poczułam się przezroczysta. To była nasza rocznica ślubu — piętnasta. Marek zapomniał. Zamiast kwiatów czy kolacji dostałam od niego tylko krótkie „wszystkiego najlepszego” wysłane SMS-em z pracy. Wtedy coś we mnie pękło.

Ale nie powiedziałam mu tego. Zamiast tego uśmiechałam się do niego rano i wieczorem, gotowałam jego ulubione dania, dbałam o dom i dziecko. Myślałam: „To minie. Każdy związek ma kryzysy”.

Aż do dzisiaj.

— Co chcesz teraz zrobić? — zapytałam go drżącym głosem.

— Nie wiem — odpowiedział bez emocji. — Może powinniśmy zrobić sobie przerwę? Ty odpoczniesz ode mnie, ja od ciebie…

Przerwa? Jak można zrobić przerwę od rodziny? Od wspólnego życia?

Oliwia weszła do kuchni w samym środku tej rozmowy. Miała na sobie piżamę w kotki i potargane włosy. Spojrzała na nas z niepokojem.

— Mamo? Tato? Co się dzieje?

Marek szybko się opanował i uśmiechnął do niej sztucznie.

— Nic kochanie, rozmawiamy tylko — powiedział łagodnie.

Ale ja wiedziałam, że nic już nie będzie takie samo.

Tamtej nocy nie spałam prawie wcale. Przewracałam się z boku na bok, słuchając jego spokojnego oddechu obok mnie. Myśli kłębiły mi się w głowie: Czy naprawdę jestem nudna? Czy to wszystko moja wina? Czy mogłam coś zrobić inaczej?

Rano Marek wyszedł do pracy bez słowa pożegnania. Zostałam sama z Oliwią i własnymi myślami. Przez kilka dni żyliśmy jak współlokatorzy — wymienialiśmy uprzejmości, ale unikaliśmy rozmów o tym, co najważniejsze.

W końcu zebrałam się na odwagę i zadzwoniłam do mojej siostry Magdy.

— Wiesz co powiedział mi Marek? Że jestem nudna i już mnie nie kocha… — głos mi się załamał.

Magda milczała przez chwilę, a potem powiedziała:

— Wioletta… On chyba zwariował! Jesteś cudowną kobietą! Nie pozwól mu siebie zniszczyć!

Ale jak miałam tego nie zrobić? Każdego dnia czułam się coraz bardziej niewidzialna. W pracy byłam tylko „panią Wiolettą z księgowości”, w domu — matką i gospodynią domową. Gdzieś po drodze zgubiłam siebie.

Zaczęłam chodzić na długie spacery po parku. Czasem płakałam po cichu na ławce pod wielkim dębem. Patrzyłam na młode matki z dziećmi i zastanawiałam się, czy one też czują się czasem tak samotne jak ja.

Któregoś dnia spotkałam tam sąsiadkę, panią Halinę.

— Coś taka smutna, Wioletto? — zapytała troskliwie.

Opowiedziałam jej wszystko. Słuchała uważnie, a potem powiedziała:

— Mężczyźni czasem są ślepi na to, co mają pod nosem. Ale ty musisz pamiętać o sobie. Zadbaj o siebie dla siebie, nie dla niego.

Te słowa długo dźwięczały mi w głowie.

Zaczęłam powoli wracać do rzeczy, które kiedyś sprawiały mi radość: czytałam książki, malowałam akwarele wieczorami, zapisałam się nawet na jogę do lokalnego domu kultury. Oliwia patrzyła na mnie z podziwem:

— Mamo, jesteś taka dzielna…

A Marek? Coraz częściej zostawał po pracy „na piwie z kolegami”. Czułam, że oddalamy się od siebie coraz bardziej.

Pewnego wieczoru usiadł naprzeciwko mnie przy stole.

— Wiesz… Może powinniśmy się rozstać — powiedział spokojnie.

Nie płakałam już wtedy. Spojrzałam mu prosto w oczy i odpowiedziałam:

— Może masz rację. Może oboje zasługujemy na coś więcej niż życie w cieniu dawnych uczuć.

Rozwód był trudny — dla mnie i dla Oliwii najbardziej. Ale przyniósł też ulgę. Z czasem nauczyłam się żyć sama ze sobą i dla siebie.

Dziś patrzę w lustro i widzę kobietę zmienioną przez ból i rozczarowanie, ale też silniejszą niż kiedykolwiek wcześniej.

Czasem zastanawiam się: czy można było uratować nasze małżeństwo? Czy naprawdę byłam nudna… czy może on po prostu przestał patrzeć na mnie sercem?

A wy? Czy też kiedyś poczuliście się przezroczystymi dla tych, których kochaliście najbardziej?