Zwykłe zakupy, które zmieniły moje życie: Jak jeden dzień w Biedronce obnażył samotność i bezradność starszych ludzi
– Proszę pani, to będzie czterdzieści dwa złote i pięćdziesiąt groszy – powiedziała kasjerka, nie patrząc mi w oczy. Jej głos był zmęczony, jakby wypowiedziała te słowa już tysiąc razy tego dnia. Stałam przy kasie w Biedronce, ściskając w ręku portfel, który wydawał się nagle cięższy niż zwykle. Za mną ustawiła się kolejka – młoda mama z dzieckiem w wózku, starszy pan z gazetą i dwóch nastolatków z chipsami. Czułam na sobie ich wzrok.
Otworzyłam portfel i zaczęłam liczyć drobne. Dziesięć, dwadzieścia, trzydzieści… Palce mi drżały. W głowie miałam mętlik – przecież jeszcze rano sprawdzałam portmonetkę. Powinno wystarczyć. Ale nie wystarczyło. Zabrakło mi dwóch złotych i dwudziestu groszy. Zrobiło mi się gorąco, jakby ktoś nagle podkręcił kaloryfery na pełną moc.
– Przepraszam… – szepnęłam, próbując nie patrzeć nikomu w oczy. – Chyba muszę coś odłożyć.
Kasjerka westchnęła i spojrzała na mnie z irytacją. – To co pani odkłada?
Zawahałam się. Chleb? Mleko? Może masło? Wszystko było mi potrzebne. Za mną ktoś chrząknął nerwowo.
– Może szybciej, bo się spieszymy! – rzucił jeden z nastolatków.
Poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. Wzięłam głęboki oddech i wyciągnęłam masło. – To… masło proszę odłożyć.
Kasjerka odsunęła masło na bok i ponownie nabiła sumę. – Teraz trzydzieści osiem złotych i pięćdziesiąt groszy.
Zebrałam resztki godności i podałam jej monety. Wyszłam ze sklepu, czując się jak ktoś zupełnie niewidzialny. Nikt nie zapytał, czy potrzebuję pomocy. Nikt nie powiedział ani słowa otuchy. Tylko spojrzenia – jedne pełne politowania, inne zniecierpliwienia.
Usiadłam na ławce przed sklepem i schowałam twarz w dłoniach. Przypomniały mi się słowa mojej córki sprzed tygodnia: „Mamo, musisz sobie radzić sama. Ja mam swoje życie.” Zawsze była taka stanowcza, nawet jako dziecko. Teraz mieszka w Warszawie, dzwoni raz na dwa tygodnie. Wnuczka widuję tylko na zdjęciach na Facebooku.
Wzięłam głęboki oddech i spojrzałam na przechodzących ludzi. Każdy gdzieś pędził – z siatkami pełnymi zakupów, z telefonem przy uchu, z dzieckiem za rękę. Nikt nie zwracał uwagi na starszą kobietę siedzącą samotnie na ławce.
Nagle usiadła obok mnie pani Zofia – sąsiadka z bloku obok. Miała siwe włosy spięte w kok i zawsze nosiła kolorowe apaszki.
– Co się stało, Haniu? – zapytała cicho.
Opowiedziałam jej wszystko – o kasie, o braku pieniędzy, o tym upokorzeniu przy ludziach.
– Wiesz… – zaczęła Zofia – ja też tak miałam tydzień temu. Odłożyłam jajka i czekoladę dla wnuczki. Kasjerka nawet nie spojrzała mi w oczy.
Siedziałyśmy chwilę w milczeniu.
– Czujesz się czasem niewidzialna? – zapytałam nagle.
Zofia uśmiechnęła się smutno. – Codziennie. Nawet własny syn nie ma dla mnie czasu. Pracuje za granicą, dzwoni tylko na święta.
Spojrzałyśmy na siebie ze zrozumieniem. Byłyśmy jak dwie krople wody – samotne kobiety po sześćdziesiątce, które kiedyś miały rodziny, plany i marzenia. Teraz zostałyśmy same z pustym mieszkaniem i portfelem pełnym drobnych.
Wróciłam do domu powoli, niosąc siatkę lżejszą o masło i cięższą o poczucie upokorzenia. W mieszkaniu było cicho – tylko zegar tykał monotonnie na ścianie. Usiadłam przy stole i patrzyłam na rachunki rozłożone jak pasjans.
Przypomniałam sobie czasy, gdy byłam młoda. Mój mąż Janek zawsze powtarzał: „Haniu, damy radę.” Byliśmy razem przez czterdzieści lat. Odszedł pięć lat temu po długiej chorobie. Od tamtej pory wszystko stało się trudniejsze – nawet zakupy w Biedronce.
Telefon zadzwonił nagle, wyrywając mnie z zamyślenia.
– Mamo? – usłyszałam głos córki.
– Tak?
– Wszystko w porządku?
Chciałam powiedzieć prawdę – że nie jest w porządku, że czuję się samotna i bezradna. Ale powiedziałam tylko:
– Tak, kochanie. Wszystko dobrze.
Po rozmowie długo siedziałam w ciszy. Myślałam o tym, jak łatwo można stać się niewidzialnym dla świata. Jak szybko ludzie zapominają o tych, którzy kiedyś byli dla nich wszystkim.
Następnego dnia spotkałam Zofię pod blokiem.
– Wiesz co? – powiedziała – Może założymy klub samotnych pań? Będziemy sobie pomagać z zakupami i rozmawiać przy kawie.
Uśmiechnęłam się pierwszy raz od dawna.
Może to jest sposób? Może jeśli my zaczniemy zauważać siebie nawzajem, świat też nas zauważy?
Czasem zastanawiam się: ile jeszcze osób czuje się tak jak ja? Czy naprawdę musimy być niewidzialni? A może wystarczy jeden gest życzliwości, żeby coś zmienić?