„Dziękuję, ale nie: Pomoc babci nie była tym, czego potrzebowałam”

Po wyczerpującym 48-godzinnym porodzie w końcu przywiozłam do domu moją córeczkę, Zosię. Pobyt w szpitalu był zamglony od pielęgniarek, lekarzy i niekończących się porad. Ale teraz byłam tylko ja i Zosia w naszym małym mieszkaniu. Adam, mój mąż, musiał natychmiast wrócić do pracy. Pracuje długie godziny jako kierownik budowy i wraca do domu wyczerpany, oczekując gotowego obiadu.

Zawsze wyobrażałam sobie, że posiadanie dziecka zbliży naszą rodzinę. Moja teściowa, Ewa, obiecała pomóc. Była na emeryturze i mieszkała zaledwie kilka ulic dalej. Myślałam, że jej obecność będzie błogosławieństwem. Wyobrażałam sobie, że będzie gotować posiłki, zabierać Zosię na spacery w wózku i pomagać mi utrzymać porządek w mieszkaniu.

Pierwszego dnia, gdy Ewa przyszła, przyniosła zapiekankę. Byłam wdzięczna i myślałam, że to dobry początek. Ale potem zaczęła przestawiać moje szafki kuchenne bez pytania. „To ułatwi ci życie,” powiedziała. Nie miałam siły się kłócić.

Następnego dnia przyszła znowu. Tym razem postanowiła posprzątać moją szafę. „Nie potrzebujesz tych wszystkich ubrań,” oznajmiła, wrzucając moje przedciążowe dżinsy do torby na darowizny. Poczułam ukłucie frustracji, ale milczałam.

Trzeciego dnia Ewa postanowiła przemeblować salon. „To miejsce potrzebuje kobiecego dotyku,” powiedziała, przestawiając meble, podczas gdy Zosia płakała w swoim łóżeczku. Próbowałam karmić piersią i czułam się przytłoczona hałasem i chaosem.

W końcu zebrałam się na odwagę, by poprosić ją o konkretną pomoc. „Ewa, mogłabyś zabrać Zosię na spacer? Potrzebuję wziąć prysznic i może trochę odpocząć.”

Ewa spojrzała na mnie tak, jakbym poprosiła ją o wspinaczkę na Mount Everest. „Nie sądzę, żeby to było konieczne,” powiedziała. „Powinnaś sobie z tym poradzić sama.”

Byłam oszołomiona. „Ale mówiłaś, że chcesz pomóc,” odpowiedziałam.

„Pomagam,” upierała się. „Po prostu tego nie doceniasz.”

Wieczorem Adam wrócił do domu i zastał mnie we łzach. Próbował mnie pocieszyć, ale nie rozumiał głębi mojej frustracji. „Mama tylko próbuje pomóc,” powiedział. „Powinnaś być wdzięczna.”

Wdzięczna? Czułam wszystko poza wdzięcznością. Czułam się uwięziona i samotna. Następnego dnia Ewa pojawiła się z puszkami farby i pędzlami. „Pomyślałam, że moglibyśmy przemalować pokój dziecięcy,” oznajmiła.

Wybuchłam. „Ewa, nie potrzebuję przemalowanego pokoju dziecięcego! Potrzebuję pomocy z Zosią! Potrzebuję kogoś, kto ugotuje obiad albo popilnuje jej, żebym mogła chwilę odpocząć!”

Ewa wyglądała na zranioną. „Dobrze,” powiedziała chłodno. „Jeśli nie chcesz mojej pomocy, to sobie pójdę.”

I poszła. Wyszła bez słowa.

Kolejne dni były jeszcze trudniejsze. Bez obecności Ewy, nawet jeśli była nieodpowiednia, czułam się całkowicie odizolowana. Adam nadal pracował długie godziny, a ja zmagałam się z wymaganiami noworodka i obowiązkami domowymi.

Pewnej nocy, kołysząc Zosię do snu, zdałam sobie sprawę, że czasami pomoc nie jest pomocna, jeśli nie jest tym, czego potrzebujesz. Pragnęłam innego rodzaju wsparcia—słuchającego ucha, ciepłego posiłku lub po prostu kogoś, kto potrzyma moje dziecko, żebym mogła chwilę odpocząć.

Ale taka pomoc nigdy nie nadeszła.