Miłość po burzy: Gorzki smak nowego początku

Wszystko zaczęło się od trzaśnięcia drzwiami i krzyku, który rozdarł ciszę naszego mieszkania w Katowicach. – „Nie będziesz mi mówić, jak mam żyć!” – wrzasnęła moja córka, Zuzanna, rzucając plecak na podłogę. Stałam w kuchni z rękami zanurzonymi w zimnej wodzie, próbując zmyć z siebie ciężar ostatnich miesięcy. Mój mąż, Andrzej, siedział przy stole, udając, że czyta gazetę. Ale ja widziałam, jak drżą mu dłonie.

To miał być nasz nowy początek. Zuzanna właśnie skończyła liceum z wyróżnieniem i dostała się na psychologię na Uniwersytecie Śląskim. Byłam z niej dumna, choć wiedziałam, że ostatni rok był dla niej piekłem – nasze kłótnie z Andrzejem odbijały się echem w jej pokoju. Mimo to wierzyłam, że kiedy córka pójdzie na studia, wszystko się ułoży. Że wreszcie będziemy mogli z Andrzejem zacząć żyć dla siebie.

Ale życie nie zna litości dla naiwnych. Tydzień po maturze Andrzej oznajmił mi przy kolacji: – „Musimy porozmawiać.” Zamarłam. – „O czym?” – zapytałam, choć przeczuwałam najgorsze. – „O nas. O tym, że już nie potrafię tak żyć. Jest ktoś… ktoś inny.” Słowa spadły na mnie jak grad. Przez chwilę nie mogłam oddychać.

– „Kto?” – wyszeptałam. Andrzej spuścił wzrok. – „Kinga. Z pracy. To trwa od kilku miesięcy. Nie chciałem cię ranić…” – „Nie chciałeś mnie ranić?” – przerwałam mu, śmiejąc się przez łzy. – „To po co mi to mówisz teraz? Kiedy wszystko miało się zacząć od nowa?”

Zuzanna weszła do kuchni akurat w momencie, gdy rozbijałam talerz o podłogę. – „Co się dzieje?!” – krzyknęła. – „Twój ojciec ma romans!” – wykrzyczałam, nie panując nad sobą. Andrzej wybiegł z mieszkania, trzaskając drzwiami.

Przez kolejne dni żyliśmy jak duchy. Zuzanna zamykała się w swoim pokoju, a ja spałam na kanapie w salonie. Moja matka, Teresa, dzwoniła codziennie z Częstochowy: – „Dziecko, musisz być silna. Dla Zuzi.” Ale ja nie miałam już siły.

Pewnego wieczoru Zuzanna przyszła do mnie i usiadła obok na kanapie. – „Mamo… nie płacz już. Może to nawet lepiej? Przecież od dawna nie byliście szczęśliwi.” Spojrzałam na nią przez łzy: – „Ale ja nie wiem, jak żyć sama. Całe życie byłam żoną i matką. Kim jestem bez tego?”

Zuzanna objęła mnie mocno. – „Jesteś moją mamą. I jesteś silniejsza niż myślisz.” Te słowa były jak plaster na ranę.

Andrzej wyprowadził się tydzień później do Kingi. Zostawił mi mieszkanie i samochód, ale zabrał ze sobą coś ważniejszego – poczucie bezpieczeństwa i resztki wiary w ludzi.

Zaczęły się schody codzienności: rachunki, naprawa cieknącego kranu (zawsze robił to Andrzej), samotne zakupy w Biedronce i wieczory przy Netflixie, które miały zagłuszyć ciszę. Moja siostra, Marta, przyjechała z Krakowa i próbowała mnie pocieszać: – „Może czas pomyśleć o sobie? Zawsze chciałaś malować…” Wzruszyłam ramionami: – „Nie mam już do tego serca.” – „A może powinnaś spróbować terapii?” – zaproponowała Marta.

Zgodziłam się niechętnie i tak trafiłam do pani psycholog Joanny. Na pierwszym spotkaniu powiedziałam: – „Nie wiem już, kim jestem.” Joanna spojrzała na mnie ciepło: – „To dobry moment, żeby się tego dowiedzieć.” Zaczęłam powoli odbudowywać siebie z kawałków.

Tymczasem Zuzanna coraz rzadziej wracała do domu na weekendy. Poznała chłopaka – Pawła z Bytomia – i coraz częściej zostawała u niego na noc. Pewnego dnia zadzwoniła: – „Mamo, nie martw się o mnie. Jestem szczęśliwa.” Poczułam ukłucie zazdrości i dumy jednocześnie.

W pracy też nie było łatwo. Pracowałam jako księgowa w małym biurze rachunkowym na Ligocie. Szefowa, pani Grażyna, była wymagająca i często wyżywała się na mnie za własne frustracje: – „Pani Elżbieto, znowu pomyliła pani faktury!” Czułam się coraz bardziej wypalona.

Pewnego dnia po pracy spotkałam sąsiada z klatki obok – pana Marka. Był wdowcem po sześćdziesiątce, zawsze uśmiechnięty i gotowy do pomocy. Zaprosił mnie na kawę do swojej kuchni pachnącej świeżo zmieloną kawą i drożdżówkami z pobliskiej piekarni.

– „Wie pani, życie po stracie żony nie jest łatwe… Ale człowiek musi nauczyć się żyć od nowa.”
– „Ja chyba jeszcze nie umiem…” – odpowiedziałam smutno.
– „To może spróbujemy razem?” – zaproponował z uśmiechem.

Zaczęliśmy spotykać się coraz częściej: wspólne spacery po Parku Kościuszki, wyjścia do kina Rialto na stare polskie filmy i rozmowy do późna o wszystkim i o niczym. Marek był cierpliwy i czuły – zupełnie inny niż Andrzej.

Ale nie wszystkim to się podobało. Moja matka była oburzona: – „Elżbieta! Ty chyba oszalałaś! Ledwo Andrzej odszedł, a ty już sobie kogoś znajdujesz? Co ludzie powiedzą?” Siostra Marta stanęła po mojej stronie: – „Mamo, daj jej spokój! Ma prawo być szczęśliwa!”

Najtrudniej było z Zuzanną. Kiedy powiedziałam jej o Marku, zamknęła się w sobie.
– „To za szybko, mamo… Ja jeszcze nie pogodziłam się z tym wszystkim.” Próbowałam tłumaczyć: – „Córciu, ja też długo cierpiałam… Ale chcę spróbować jeszcze raz być szczęśliwa.” Zuzanna milczała przez kilka dni.

W końcu przyszła do mnie wieczorem:
– „Mamo… Przepraszam. Po prostu boję się cię stracić.” Przytuliłyśmy się mocno.

Minęły miesiące. Zaczęłam malować obrazy i wystawiłam kilka prac w lokalnej galerii na Nikiszowcu. Marek był moim największym kibicem.

Pewnego dnia Andrzej zadzwonił:
– „Elżbieta… Chciałem ci powiedzieć… Kinga mnie zostawiła. Jestem sam.” Przez chwilę poczułam satysfakcję.
– „Przykro mi, Andrzej. Ale ja już idę dalej.” Odłożyłam słuchawkę z ulgą.

Dziś wiem jedno: życie potrafi rzucić nas na kolana i odebrać wszystko, co wydawało się pewne. Ale czasem właśnie wtedy rodzi się coś nowego – siła do walki o siebie i odwaga do kochania jeszcze raz.

Czy naprawdę można zacząć od nowa po zdradzie i rozpadzie rodziny? Czy warto ufać drugi raz? A może najważniejsze jest to, by nauczyć się kochać samą siebie? Co Wy o tym myślicie?