„Stań i zrób mi kawę!” – Jak jeden weekend z szwagrem zmienił moje małżeństwo na zawsze
– Stań i zrób mi kawę! – usłyszałam ten rozkazujący ton, zanim jeszcze dobrze otworzyłam oczy. Była sobota, siódma rano, a ja miałam nadzieję na choćby godzinę ciszy przed tym, jak dom ożyje. Ale nie – mój szwagier, Paweł, już od rana postanowił zaznaczyć swoją obecność. Leżał rozparty na naszej kanapie, w samych bokserkach, z pilotem w ręku i miną człowieka, któremu cały świat coś jest winien.
Spojrzałam na męża. Michał siedział obok, udając, że nie słyszy. Zawsze tak robił – unikał konfliktów jak ognia. Przez chwilę miałam ochotę rzucić czymś w ścianę albo wykrzyczeć wszystko, co od lat we mnie narastało. Ale tylko westchnęłam i poszłam do kuchni. Woda w czajniku bulgotała, a ja czułam, jak narasta we mnie złość.
Paweł przyjechał do nas na weekend „odpocząć od żony i dzieci”. Tak to ujął. W praktyce oznaczało to, że przez trzy dni miałam być jego służącą. Michał tłumaczył mi wcześniej: „Daj mu spokój, on ma teraz trudny czas”. Ale czy to znaczyło, że ja mam przestać istnieć?
– Gdzie ta kawa? – Paweł znowu krzyknął z salonu.
– Zaraz będzie! – odpowiedziałam przez zaciśnięte zęby.
Zastanawiałam się, jak to się stało, że pozwoliłam komuś tak wejść sobie na głowę. Przecież zawsze byłam silna. Kiedyś potrafiłam postawić na swoim. Ale odkąd wyszłam za Michała, coraz częściej czułam się niewidzialna – zwłaszcza w obecności jego rodziny.
W kuchni pojawiła się nasza córka, Zosia. Miała siedem lat i wielkie oczy pełne pytań.
– Mamo, dlaczego wujek Paweł tak na ciebie krzyczy?
Zamarłam. Co miałam jej odpowiedzieć? Że dorośli czasem są okrutni? Że kobiety muszą znosić więcej? Uśmiechnęłam się blado.
– Wujek jest zmęczony i trochę niegrzeczny. Ale pamiętaj, Zosiu, nikt nie powinien tak mówić do drugiej osoby.
Zosia przytuliła się do mnie mocno. Poczułam łzy pod powiekami.
Kiedy zaniosłam kawę Pawłowi, nawet nie spojrzał mi w oczy. Michał tylko wzruszył ramionami i wrócił do przeglądania telefonu. Przez cały dzień Paweł wydawał polecenia: „Podaj śniadanie”, „Przynieś piwo”, „Zmień kanał”. Czułam się jak niewolnica we własnym domu.
Wieczorem nie wytrzymałam.
– Michał, możemy porozmawiać? – zapytałam cicho, kiedy Paweł poszedł pod prysznic.
– Teraz? Może później…
– Nie! Teraz. Dlaczego pozwalasz mu tak mnie traktować?
Michał spuścił wzrok.
– To mój brat… On ma ciężko…
– A ja? Ja nie mam prawa do szacunku? Do spokoju we własnym domu?
Michał milczał długo.
– Nie chcę się kłócić – powiedział w końcu.
Poczułam się zdradzona. Jakby ktoś wyciągnął mi dywan spod nóg. Przez całą noc nie mogłam zasnąć. Słyszałam śmiech Pawła z łazienki, czułam zapach jego papierosów na korytarzu. Każdy dźwięk był jak policzek.
Niedziela była jeszcze gorsza. Paweł zaczął komentować mój wygląd przy śniadaniu:
– Ty to chyba nie masz czasu dla siebie, co? Michał, jak ty możesz pozwalać żonie tak wyglądać?
Zamarłam z łyżką w dłoni. Michał się zaśmiał. Zosia patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami.
Wstałam od stołu i wyszłam na balkon. Płakałam długo. Czułam się upokorzona i samotna jak nigdy dotąd.
Po południu Paweł wyjechał. Zostawił po sobie bałagan i ciężką atmosferę. Michał próbował udawać, że nic się nie stało.
– Przesadzasz – powiedział. – To tylko kilka dni.
Ale dla mnie to był punkt zwrotny. Zrozumiałam, że jeśli sama o siebie nie zawalczę, nikt tego za mnie nie zrobi.
Od tamtej pory coś pękło między mną a Michałem. Przestaliśmy rozmawiać o ważnych sprawach. Każda kolejna wizyta rodziny była dla mnie jak kara.
Dziś zastanawiam się: gdzie kończy się lojalność wobec rodziny, a zaczyna troska o siebie? Czy można wybaczyć komuś, kto pozwala innym cię ranić? Może czas przestać być grzeczną żoną i zacząć być sobą?