„Moja córka co miesiąc przesyła mi pieniądze, ale błaga: Mamo, nie mów o tym Adamowi…” – Historia matki rozdartej między wdzięcznością a poczuciem winy

— Mamo, proszę cię, tylko nie mów Adamowi… — głos Lejli drżał przez telefon, jakby bała się, że nawet ściany mogą ją usłyszeć. Siedziałam wtedy przy kuchennym stole, na którym leżała koperta z pieniędzmi. Z jednej strony czułam ulgę, bo wiedziałam, że dzięki temu przeżyję kolejny miesiąc. Z drugiej — wstyd palił mnie od środka.

Pieniądze od Lejli to nie była żadna fortuna. Ot, tyle, bym mogła kupić chleb, mleko, czasem trochę mięsa. Ale dla mnie to był ratunek. Po śmierci męża zostałam sama w naszym małym mieszkaniu na Pradze. Emerytura ledwo starczała na czynsz i leki. Gdyby nie Lejla…

Ale Lejla miała swoje życie. Wyszła za Adama — chłopaka z dobrego domu, który zawsze patrzył na mnie z góry. „Pani Halino, może herbaty?” — pytał z wymuszonym uśmiechem podczas rodzinnych spotkań. Nigdy nie zaproponował kawy. Może uważał, że na kawę mnie nie stać?

Lejla wiedziała, jak wygląda moja sytuacja. Przychodziła czasem z dziećmi, przynosiła ciasto i pytała: „Mamo, masz wszystko? Potrzebujesz czegoś?” Zawsze odpowiadałam: „Nie, kochanie, radzę sobie.” Ale ona widziała pustą lodówkę i rachunki na stole.

Pewnego dnia przyszła sama. Usiadła naprzeciwko mnie i wyciągnęła kopertę.

— Mamo, to dla ciebie. Wiem, że jest ciężko.

— Lejla…

— Proszę cię tylko o jedno. Adam nie może się dowiedzieć. On uważa, że pomaganie rodzinie to słabość. Że każdy powinien radzić sobie sam.

Patrzyłam na nią długo. W jej oczach widziałam strach i determinację.

— Dobrze — powiedziałam cicho.

Od tamtej pory co miesiąc dostawałam przelew albo kopertę. Zawsze z tym samym ostrzeżeniem: „Mamo, proszę cię…”

Czasem wyobrażałam sobie, co by było, gdyby Adam się dowiedział. Czy zrobiłby awanturę? Czy zabroniłby Lejli przychodzić do mnie? Czy może… zostawiłby ją?

Zaczęłam bać się dzwoniącego telefonu. Każda rozmowa z Lejlą była podszyta lękiem. Kiedyś zadzwoniła późnym wieczorem.

— Mamo, Adam coś podejrzewa. Pytał mnie dziś o wydatki…

— Może powinniśmy przestać… — zaczęłam.

— Nie! — przerwała mi gwałtownie. — Nie mogę cię zostawić samej.

Czułam się jak złodziejka we własnym domu. Każda wydana złotówka przypominała mi o tej tajemnicy.

W święta Adam przyjechał z Lejlą i dziećmi. Siedzieliśmy przy stole, a on rzucał kąśliwe uwagi:

— No, mam nadzieję, że babcia nie narzeka na emeryturę? — zapytał z uśmiechem.

Lejla spuściła wzrok. Ja udawałam, że nie słyszę.

Po kolacji podeszła do mnie w kuchni.

— Mamo, przepraszam za niego…

— Kochanie, nie musisz…

— Muszę! — szepnęła przez łzy. — On nie rozumie…

Zaczęłam się zastanawiać: czy naprawdę robię dobrze? Czy powinnam pozwolić córce żyć w kłamstwie? Czy to sprawiedliwe wobec niej? Wobec Adama?

Pewnego dnia przyszła do mnie sąsiadka, pani Zofia.

— Halinko, widziałam twoją Lejlę w banku. Taka była zdenerwowana… Wszystko w porządku?

Zamarłam. Czy ktoś jeszcze się domyśla?

Wieczorem zadzwoniłam do Lejli.

— Kochanie, może powinniśmy powiedzieć Adamowi prawdę?

— Mamo… On by tego nie zrozumiał. On uważa, że pomaganie rodzinie to słabość…

Słuchałam jej głosu i czułam narastający ciężar.

Któregoś dnia Adam zadzwonił do mnie sam.

— Pani Halino, czy Lejla ostatnio coś pani przynosiła? Bo brakuje nam pieniędzy na koncie…

Serce mi stanęło.

— Nie… Niczego mi nie przynosiła — skłamałam.

Po tej rozmowie długo płakałam. Czułam się winna wobec wszystkich: wobec siebie, wobec Lejli i nawet wobec Adama.

Minęły kolejne miesiące. Tajemnica rosła jak cień między nami wszystkimi. Lejla była coraz bardziej zestresowana; Adam coraz bardziej podejrzliwy; ja coraz bardziej samotna w swoim kłamstwie.

Aż pewnego dnia Lejla przyszła do mnie zapłakana.

— Mamo… Adam znalazł wyciągi z konta. Wie wszystko.

Objęłam ją mocno.

— Co teraz?

— Nie wiem… On jest wściekły. Krzyczał na mnie… Powiedział, że go okłamałam…

Siedziałyśmy razem długo w ciszy.

— Może powinnam była być silniejsza — wyszeptała w końcu Lejla. — Może powinnam była postawić się Adamowi od początku…

Nie wiedziałam, co powiedzieć. Czułam tylko ogromną pustkę i żal.

Dziś siedzę przy tym samym stole i patrzę na pustą kuchnię. Pieniędzy już nie ma; wsparcia też nie. Ale jest coś jeszcze — świadomość, że kłamstwo zawsze ma swoją cenę.

Czy naprawdę warto było żyć w tej iluzji? Czy można budować rodzinne szczęście na tajemnicach i półprawdach? Może powinnam była zaufać prawdzie od początku… Co wy byście zrobili na moim miejscu?