„Nie mogłam patrzeć, jak moja córka jest upokarzana”: Tydzień w jej mieszkaniu zmienił wszystko
— Mamo, nie musisz tu zostawać na noc, naprawdę. — Głos Kasi był cichy, niemal błagalny, gdy pakowałam swoje rzeczy do małej walizki.
— Kasia, już ustaliłyśmy. Po tej operacji nie powinnaś być sama. — Odpowiedziałam stanowczo, choć w środku czułam dziwny niepokój. Zawsze była samodzielna, uparta jak osioł, ale tym razem coś było inaczej. Jej oczy unikały mojego spojrzenia, a dłonie nerwowo bawiły się rękawem swetra.
Nie minęła godzina od mojego przyjazdu, gdy do mieszkania wszedł Paweł. Mąż mojej córki. Zawsze wydawał mi się chłodny, ale dziś jego twarz była jak z kamienia. Rzucił tylko krótkie „cześć” i zniknął w sypialni. Kasia natychmiast zaczęła sprzątać kuchnię, jakby chciała zetrzeć z blatu nie tylko okruchy, ale i własny strach.
— Kasiu, wszystko w porządku? — zapytałam ostrożnie.
— Tak, mamo. Paweł miał ciężki dzień w pracy. — Uśmiechnęła się blado.
Wieczorem usłyszałam ich rozmowę przez cienką ścianę. Paweł mówił cicho, ale ton jego głosu był lodowaty.
— Ile razy mam ci powtarzać, żebyś nie zostawiała naczyń w zlewie? To takie trudne? — syknął.
— Przepraszam, zaraz umyję… — Kasia niemal szeptała.
— Zawsze tylko „zaraz”. Nigdy nie potrafisz zrobić niczego porządnie.
Zamarłam. Przypomniały mi się własne kłótnie z mężem, ale nigdy nie pozwoliliśmy sobie na takie słowa. Zawsze była między nami jakaś granica szacunku.
Następnego dnia Paweł wychodził do pracy wcześnie rano. Kasia odprowadziła go do drzwi, a potem wróciła do kuchni i zaczęła płakać. Nie zauważyła mnie w progu.
— Kasiu… — zaczęłam delikatnie.
Otarła łzy rękawem.
— Mamo, proszę cię, nie pytaj. To tylko stres po operacji. — Ale jej głos drżał.
Przez kolejne dni obserwowałam ich codzienność. Paweł wracał późno, rzucał torbę na podłogę i siadał przed telewizorem. Kasia biegała wokół niego: podawała kolację, sprzątała talerze, znosiła jego milczenie lub kąśliwe uwagi. Raz usłyszałam:
— Po co ci była ta operacja? Teraz nawet obiadu nie potrafisz ugotować jak człowiek.
Zaciskałam pięści ze złości i bezsilności. Wieczorami Kasia zamykała się w łazience na długie minuty. Gdy wychodziła, miała czerwone oczy.
W piątek wieczorem Paweł wrócił wcześniej niż zwykle. Byłam w kuchni, gdy usłyszałam podniesione głosy.
— Nie będziesz mi mówić, co mam robić! — krzyczał Paweł.
— Ja tylko chciałam… — Kasia próbowała tłumaczyć.
— Zawsze tylko chcesz! Nigdy nie robisz! — huknął drzwiami i wyszedł na klatkę schodową.
Pobiegłam do Kasi. Siedziała skulona na kanapie, trzęsąc się cała.
— Kasiu, to nie jest normalne! On cię niszczy! — powiedziałam ostro.
Spojrzała na mnie z rozpaczą w oczach.
— Mamo, ja go kocham… On kiedyś był inny. Może to moja wina? Może za dużo wymagam?
Poczułam ból w sercu. Ile razy kobiety wmawiają sobie winę za cudzą przemoc?
Tego wieczoru długo rozmawiałyśmy. Opowiadała mi o tym, jak Paweł coraz częściej ją krytykuje, jak przestał ją przytulać, jak czuje się niewidzialna we własnym domu. Mówiła o samotności i o tym, że boi się odejść — bo co powiedzą ludzie? Bo przecież ślub to na zawsze.
Przypomniałam sobie własne początki z Andrzejem. Było różnie: kłótnie o pieniądze, o dzieci, o teściową. Ale zawsze potrafiliśmy rozmawiać. Nigdy nie pozwoliłam sobie wmówić winy za jego złe dni.
— Kasiu, musisz coś zmienić. To nie jest twoja wina. Masz prawo być szczęśliwa — powiedziałam stanowczo.
Patrzyła na mnie długo. W jej oczach pojawiła się iskierka nadziei i… strachu.
Następnego dnia Paweł wrócił do domu pijany. Wszczął awanturę o rozrzucone buty w przedpokoju. Krzyczał tak głośno, że sąsiedzi zaczęli pukać w ścianę. Wtedy pierwszy raz zobaczyłam w oczach Kasi czysty lęk.
Po tej nocy wiedziałam już, że nie mogę wyjechać i zostawić jej samej. Zadzwoniłam do Andrzeja:
— Kochanie, muszę tu zostać dłużej. Kasia potrzebuje pomocy.
Nie pytał o szczegóły. Zawsze ufał mojej intuicji.
W niedzielę rano usiadłyśmy razem przy stole.
— Kasiu, jeśli chcesz odejść od Pawła — pomogę ci. Jeśli chcesz walczyć o to małżeństwo — też będę przy tobie. Ale musisz wiedzieć jedno: nikt nie ma prawa cię upokarzać.
Zobaczyłam łzy wdzięczności w jej oczach.
Minął tydzień. Kasia zaczęła chodzić do psychologa. Paweł coraz częściej nocował poza domem. W końcu Kasia podjęła decyzję: wyprowadziła się do mnie i Andrzeja na jakiś czas.
Dziś wiem jedno: czasem trzeba się wtrącić w życie własnego dziecka, nawet jeśli ono tego nie chce. Bo miłość matki to nie tylko czułe słowa i ciepłe obiady — to także odwaga powiedzenia „dość”.
Czasem zastanawiam się: ile kobiet jeszcze dziś płacze po nocach za zamkniętymi drzwiami? Ile matek udaje, że nic nie widzi? Czy naprawdę lepiej milczeć niż działać?