„Nie oddam ci domu, Kasiu” – historia o wyborach, żalach i miłości, która boli

– Tata, nie możesz tego zrobić! – głos Kasi drżał, a jej oczy błyszczały łzami. Stała w kuchni, oparta o blat, zaciśnięte pięści wbijała w marmur. – Przecież to nasz dom. Mój dom.

Patrzyłem na nią długo. W tej chwili widziałem w niej nie dorosłą kobietę, matkę dwójki dzieci, ale małą dziewczynkę z rozczochranymi warkoczykami, która zawsze chciała być blisko mnie. Ale teraz nie mogłem jej ulec. Musiałem być twardy.

– Kasiu, to mój dom. Całe życie na niego pracowałem. I teraz chcę mieć spokój. Chcę mieć opiekę, nie być dla nikogo ciężarem.

– Ale przecież możesz mieszkać z nami! – przerwała mi gwałtownie. – Pokój po babci stoi pusty. Dzieci by się cieszyły…

Westchnąłem ciężko. Ile razy już to słyszałem? Ile razy widziałem te same argumenty? Ale wiedziałem też, jak wygląda ich życie. Kasia z mężem wiecznie zabiegani, dzieci od rana do wieczora w szkole i na zajęciach dodatkowych. Ja? Siedziałbym sam w tym pokoju, przeszkadzałbym im w codzienności.

– Nie chcę być dodatkiem do waszego życia – powiedziałem cicho. – Chcę mieć swoje miejsce. Chcę mieć ludzi wokół siebie. W domu opieki będę miał opiekę medyczną, wyżywienie, towarzystwo…

Kasia odwróciła się gwałtownie i wyszła z kuchni trzaskając drzwiami. Zostałem sam. Znów.

Wieczorem zadzwonił do mnie Marek, mój stary przyjaciel z pracy.

– Zbyszek, słyszałem od twojej córki… Ty naprawdę chcesz sprzedać dom?

– Tak, Marek. Nie dam rady już sam wszystkiego ogarniać. A nie chcę być ciężarem dla Kasi.

– Ale przecież ona cię kocha! – Marek był wyraźnie poruszony.

– Wiem… Ale czy miłość polega na tym, żeby się poświęcać ponad siły? Widziałeś ich życie. Kasia ledwo zipie między pracą a domem. Jej mąż… no cóż, nie przepada za mną. Dzieci mnie lubią, ale mają swoje sprawy.

Marek milczał przez chwilę.

– A nie boisz się samotności?

Zamyśliłem się. Samotność… To słowo ciążyło mi od lat. Odkąd Basia umarła pięć lat temu, dom stał się pusty jak nigdy wcześniej. Czasem wydawało mi się, że słyszę jej kroki na schodach albo śmiech z ogrodu. Ale to tylko wspomnienia.

– Samotność jest gorsza wśród bliskich niż wśród obcych – powiedziałem w końcu. – A tam może znajdę kogoś do rozmowy.

Następnego dnia Kasia przyszła z mężem, Piotrem. Byli poważni, spięci.

– Tato – zaczęła Kasia – przemyśleliśmy to z Piotrem. Możesz zamieszkać u nas na stałe. Oddamy ci naszą sypialnię na dole.

Piotr patrzył gdzieś w bok, wyraźnie niezadowolony.

– Dziękuję wam – odpowiedziałem spokojnie – ale już podjąłem decyzję.

– A co z domem? – Piotr w końcu się odezwał. – Przecież to majątek! Można go wynająć albo zostawić dzieciom…

Popatrzyłem mu prosto w oczy.

– To mój dom i moja decyzja. Sprzedam go i za te pieniądze zapewnię sobie godną starość.

Kasia zaczęła płakać.

– Tato… Myślałam, że…

Podszedłem do niej i przytuliłem ją mocno.

– Kasiu… Ty zawsze dasz sobie radę. Jesteś silna. Nie chcę być twoim kolejnym obowiązkiem.

Przez kolejne dni atmosfera była gęsta jak mgła nad Wisłą jesienią. Kasia przestała dzwonić. Wnuki nie przychodziły jak zwykle na niedzielny obiad. Czułem się winny, ale wiedziałem też, że muszę być konsekwentny.

W międzyczasie zacząłem oglądać domy opieki. Jeden pod Warszawą zrobił na mnie ogromne wrażenie: jasne pokoje, ogród pełen kwiatów, sala do rehabilitacji i biblioteka pachnąca starymi książkami. Rozmawiałem z pensjonariuszami – śmiali się, żartowali, grali w szachy na tarasie.

– Panie Zbyszku, tu naprawdę można poczuć się jak w domu – powiedziała pani Helena, energiczna osiemdziesięciolatka z rudymi włosami.

Poczułem ulgę. Może to będzie dobre miejsce na ostatni rozdział mojego życia?

Ale zanim podpisałem umowę sprzedaży domu, Kasia przyszła jeszcze raz. Tym razem sama.

– Tato… Przepraszam za wszystko. Wiem, że masz prawo decydować o swoim życiu i majątku. Ale boli mnie to… Bo czuję się odrzucona.

Usiadłem naprzeciwko niej przy kuchennym stole.

– Kasiu… Ja cię kocham najbardziej na świecie. Ale musisz zrozumieć: nie chcę być ciężarem ani dla ciebie, ani dla Piotra, ani dla dzieci. Chcę mieć trochę spokoju na stare lata. Chcę jeszcze poczuć się wolny.

Kasia spuściła głowę.

– Myślałam… Że zostawisz nam coś po sobie… Że ten dom będzie kiedyś mój…

Poczułem ukłucie żalu.

– Dom to tylko ściany i dachy. Najważniejsze jest to, co mamy w sercu. Ty masz swoją rodzinę, swoje życie. Ja chcę mieć swoje miejsce na starość.

Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy.

– Czy kiedyś mi wybaczysz? – zapytałem cicho.

Kasia spojrzała na mnie przez łzy.

– Nie wiem… Ale spróbuję zrozumieć.

Ostatnie tygodnie przed przeprowadzką były pełne wspomnień: zdjęcia Basi na komodzie, rysunki wnuków przypięte do lodówki, zapach starego drewna na schodach… Każdy kąt tego domu był częścią mojego życia i mojej rodziny. Ale wiedziałem już: czas ruszyć dalej.

Dziś siedzę w jasnym pokoju domu opieki pod Warszawą i patrzę przez okno na ogród pełen tulipanów. Czasem odwiedza mnie Kasia z wnukami – jeszcze nie tak często jak dawniej, ale coraz częściej rozmawiamy przez telefon. Może kiedyś mi wybaczy? Może zrozumie?

Czy naprawdę można kochać kogoś i jednocześnie go ranić? Czy wybierając siebie na starość jestem egoistą? Jak wy byście postąpili na moim miejscu?